Widok rozpościerającej się przede mną autostrady i
dociśnięty pedał gazu wywoływały dziwny spokój. To dziwne, ale po raz pierwszy
w życiu jechałam z opuszczonym dachem, mimo że samochód dostałam półtora roku
wcześniej. Chyba zawsze uważałam go za nieco zbyt ekstrawagancki, niepotrzebnie
krzyczący: „Moi rodzice mają mnóstwo kasy!”. Zwłaszcza, że chciałam osiągać
własne sukcesy, które będę mogła zawdzięczać tylko i wyłącznie sobie.
Ale kiedy wyszłam ze szkoły – nabuzowana
wściekłością i frustracją – stwierdziłam „pieprzyć to”, wcisnęłam ten durny
przycisk i obserwowałam, jak otwiera się przed mną całkiem nowy świat wiecznie rozczochranych
włosów.
Porywisty wiatr i głośne dudnienie w uszach
okazały się zbawienne. Nie miałam nawet możliwości, żeby zadręczać się tymi
wszystkimi sprawami i nie mogłam być bardziej wdzięczna. Wyrzuciłam jedną rękę
w górę i wydałam z siebie głośny pisk, co sekundę później przerodziło się w
dziki chichot.
Dopiero gdy, zjechawszy w boczną drogę, zwolniłam
nieco, wszystkie myśli zaczęły wracać na swoje miejsce jakby właśnie
przejechały się na największej kolejce górskiej w lunaparku. Czułam się
skołowana, ale orzeźwiona. Zdecydowanie powinnam robić to częściej.
Doszłam do wniosku, że, moje przyjaciółki to
zdecydowane dwa najpiękniejsze prezenty, jakie przyniosło mi to miasto i
zamierzałam o nie walczyć – być może
żadna z nich mnie po drodze nie znienawidzi. Z bólem przyznałam przed sobą, że chyba
najlepszym rozwiązaniem będzie opowiedzenie im wszystkich szczegółów. Wszystkich. Zresztą, mówiłam im o moim
pomyśle na nową historię i o swoich snach o Lily – wystarczyłoby powiedzieć, że
to wszystko prawda.
Ale czy „złodzieje uczuć” naprawdę byli bardziej
prawdopodobni od „sekty”?
Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej reakcja Claire
i Raczel wydawała mi się nieprawdopodobna. Nie oczekiwałam, że będą jeść mi z
ręki i bez żadnych wątpliwości uwierzą w na wpół zmyśloną historyjkę – to
dopiero byłoby nierealne! – ale potraktowanie mnie jak nałogową kłamczuchę to
okrucieństwo. Poza tym lubiły Setha – cieszyły się, kiedy przyjechał po mnie pod kawiarnię, a Claire robiła aluzje co do nas jako pary. To niemożliwe, że
tak nagle zmieniły zdanie. Nie na własną rękę.
Zacisnęłam dłonie na kierownicy. Przeklęty Philip!
Zdążył nastawić je przeciwko mnie zanim ja zdążyłam to zrobić przeciwko niemu.
Kiedy dokładnie? Nie miałam pojęcia, ale z pewnością przydałby mi się jakiś
dobry spec od PR-u.
Skręciłam w ulicę prowadzącą do Santa Monica.
Ponieważ nie miałam co liczyć na wsparcie ekspertów, Seth musiał mi wystarczyć.
Miałam nadzieję, że po tym jak rankiem go wygoniłam, tłumacząc się wyjściem do
szkoły i wyśmianiu mnie za ten pomysł, pojechał właśnie do domu – nawet wziął ze sobą parę papierów, obiecując, że je
przejrzy. Przed zapukaniem do drzwi poprawiłam jeszcze splątane włosy i pozbyłam się
słonych śladów łez na policzkach. Nie mogłam przecież wyglądać jakby właśnie
doświadczyła klęski żywiołowej i przez to przyprawiła Setha o zawał serca.
Ale otworzył mi Luke. Właściwie nie powinnam być
zaskoczona jego widokiem, ale tak bardzo nastawiłam się, że zobaczę kogoś
innego, że przez kilka sekund stałam przed nim z otwartą buzią niczym ostatnia
idiotka.
Zresztą, on też nie był specjalnie rozmowny. Uśmiechnął
się z zakłopotaniem i odruchowo potarł skroń, poczym lekko się skrzywił. Nad
prawą brwią – tam, gdzie zwykle widniało fioletowe słońce – miał ogromny
opatrunek. Przyjrzałam mu się dokładnie, czy przypadkiem nie odniósł jeszcze
innych obrażeń i odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, że wszystko było w
porządku.
– Przepraszam za to – powiedziałam. – To moja
wina, że w ogóle musieliście tam iść.
Wzruszył ramionami.
– Zdaję sobie sprawę z ceny.
– Wiem, ale mimo wszystko, gdyby nie ja… – Westchnęłam.
– Charles obiecał, że nic wam się nie stanie.
– Charles niekoniecznie jest osobą, której bym
zaufał. Ale, tym razem, w pewnym sensie miał racje. Po prostu jak głupi
potknąłem się i upadłem na kamień. Zdarza się.
Zaprosił mnie do środka i poszedł do kuchni po coś
do picia, podczas gdy ja zajęłam się zbieraniem jego rzeczy ze stolika w
salonie. Były to głównie grubaśne książki i atlasy anatomiczne, a także zeszyty
z pozapisywanymi stronami i koślawymi rysunkami, a także zwykłe luźne notatki. Poukładałam
to wszystko pod ścianą, jednocześnie popełniając straszną zbrodnię układania otwartych
książek grzbietem do góry.
Podziwiałam Luke’a za upór, z jakim realizował
swoją pasję, nawet jeśli nie mógł tego robić profesjonalnie. Z ciekawości przyjrzałam
się dokładniej jednej ze stron, na której widniał rysunek mózgu podzielonego na
części, z czego każda miała inny kolor. To akurat kojarzyłam z biologii. Płat czołowy,
ciemieniowy, potyliczny, skroniowy. Wokół było pełno odręcznych dopisków,
których nie mogłam rozczytać i mnóstwo znaków zapytania. Gdyby tylko Luke
poszedł na studia, ktoś z pewnością rozwiałby wszystkie jego wątpliwości.
Kiedy odkładałam książkę na miejsce, spomiędzy
stron wyleciało zdjęcie. Być może – na pewno – powinnam była odłożyć je na
miejsce i nie zwracać na nie większej uwagi, jednak otoczka tajemnicy wokół
fotografii sprawiła, że przyjrzałam się jej o sekundę za długo.
Rebecca – ubrana w czarną togę i czapkę
absolwenta, z włosami długimi do pasa, stała z brzegu. Uśmiechała się nieśmiała
i wydawała się ginąć w towarzystwie, pomimo że to powinien być jej dzień. Po
przeciwległej stronie ustawił się Luke – był nieco zakłopotany i wyglądał tak,
jakby chciał jak najszybciej uciec na drugą stronę aparatu.
W samym centrum fotografii znajdował się Seth,
czule obejmujący prawdziwą bohaterkę zdjęcia, jedyną osobę bez fioletowego
słońca nad prawym okiem. Dziewczyna uśmiechała się zawadiacko, rzucając
wyzwanie fotografowi, a jej wzrok sięgał gdzieś daleko, daleko poza obiektyw. Tak
jakby była o wiele zbyt ważna na wspólne fotki.
Bez cienia wątpliwości stwierdziłam, że oto miałam
przed sobą tę Cindy. I choć
wyobrażałam ją sobie jako złotowłosą piękność o grubych, staroświeckich lokach
i drobnych, różowiutkich usteczkach, ta wersja też pasowała. A przynajmniej
potrafiłam zrozumieć, dlaczego Seth wybrał sobie właśnie tę dziewczynę. Była
buntownicza, interesująca i, przede wszystkim, piękna. Jej ciemne włosy, w
niemalże identycznym odcieniu co jego, sprawiały, że świetnie razem wyglądali,
a postrzępiona grzywka dodawała Cindy zadziorności. Ciemne oczy przypominały
dwa kawałki grafitu, które błyszczały niebezpiecznie w świetle flesza. Nie
mogłam oderwać od niej wzroku, mimo że im dłużej na nią patrzyłam, tym większy
ucisk czułam.
To głupie – powiedziałam do siebie, po czym
powtórzyłam to jeszcze z dziesięć razy. Niestety, rezultatów brak. Nie powinnam
się nią w ogóle przejmować. Nie powinnam w ogóle o niej myśleć. A już tym
bardziej nie powinnam pośpiesznie chować zdjęcia do kieszeni, kiedy usłyszałam,
że z kuchni wraca Luke.
Usiadłam na kanapie i upiłam łyk przyniesionego
przez chłopaka soku, podczas gdy fotografia piekła jak po uderzeniu. Żałowałam,
że w ogóle ją zabrałam, ale nie mogłam już nic z tym zrobić. Przyznanie się do
kradzieży nie wchodziło w grę. Nie byłam ognioodporna, a po czymś takim na
pewno spaliłabym się ze wstydu. Ale gdyby Luke sam odkrył brak i dodał dwa do
dwóch…
Moją jedyną nadzieją było to, że schował to
zdjęcie dawno temu i zdążył o nim zapomnieć. Inaczej chyba zrezygnowałabym z
całej tej pomocy (co tam nieszczęśnicy
porwani przez złodziei) i nigdy więcej nie pokazałabym się na oczy nikomu z
OPF-u.
– Czy mieszkanie tutaj nie wydaje ci się dziwne? –
zagadnęłam, żeby odciągnąć uwagę od narastającej paniki. – Wszystko tutaj wręcz
krzyczy „rodzina Meadowsów”.
Luke wzruszył ramionami i uśmiechnął się pod
nosem.
– Mama Setha zawsze chętnie przyjmowała gości,
więc to było nasze częste miejsce spotkań. Nikomu to nigdy nie przeszkadzało i
wszyscy uwielbiali tu przesiadywać.
Pogładziłam oparcie fotela. Materiał był
wypłowiały i przetarty, ale jednocześnie miły w dotyku. To śmieszne, ale
pomyślałam o tyłkach ty wszystkich osób, które siedziały tu przede mną i
poczułam się dziwnie niekomfortowo. Moi rodzice nigdy nie byli duszami
towarzystwa, które organizowałyby kolacje dla znajomych i urządzałyby domowe
przyjęcia. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć osoby, które kiedykolwiek
siedziały w naszym salonie.
– Poza tym – kontynuował – znamy się z Sethem od
dzieciaka, więc nie chcę się przechwalać, ale chyba jestem w jakimś sensie
jestem częścią tej rodziny. Jakbyś się postarała, pewnie znalazłabyś mnie na
paru zdjęciach.
– O, naprawdę?
– Nie rób tego! – dodał szybko. – Nie byłem
najpiękniejszym dzieckiem na świecie. Blady, kościsty, wystające uszy. Seth
zawsze mi dogryzał.
– Przykro mi.
– Niepotrzebnie. Też się z niego śmiałem. No
wiesz, wysportowany, wiecznie opalony dzieciak z szerokim uśmiechem i oczami
jak u psa. – Wywrócił oczami. – Nikt takich nie lubi.
– Tacy są najgorsi – zgodziłam się.
– A te dziesiątki innych dzieciaków, z którymi spotykał
się po szkole, z pewnością zadawały się z nim z litości.
– A z jakiego innego powodu? – Roześmiałam się.
Nie mogłam pozbyć się przykrego wrażenia, że gdyby
nie złodzieje uczuć nigdy nawet nie zamieniłabym słowa z chłopakiem pokroju
Setha. Gdybyśmy chodzili do jednej szkoły, on pewnie siadałby przy stoliku
„popularnych dzieciaków”, śmiałby się głośno na każdej przerwie, a przechodząc
korytarzem, sprawiałby, że wszyscy odwracaliby się na jego widok. Ja z kolei
trzymałabym się z boku i snuła głupiutkie wizje, w których jakimś cudem
jesteśmy parą.
Zresztą, bez złodziei uczuć Luke i Seth też nie
byliby bliskimi przyjaciółmi.
Być może Luke pomyślał o tym samym, bo nagle
spochmurniał, podrapał się za uchem i zerknął tęsknie na stos książek.
– Nie chciałbym być niegrzeczny, ale czy przyszłaś
tu w jakimś konkretnym celu? Jestem trochę zajęty.
– Mam problem i myślałam, że Seth mi w nim pomoże.
Pokręcił głową.
– Wyjątkowo jest w pracy – oświadczył, nagle weselejąc.
– Już robimy zakłady. Ja obstawiam, że wytrzyma dwa miesiące. Chcesz dołączyć?
– A jaka jest norma?
– Trzy, cztery miesiące. Ostatnio było pięć. Nie
ma szans, żeby znowu mu się udało. – Zaśmiał się krótko. – Może ja będę mógł ci
jakoś pomóc?
Przygryzłam wargę. Choć Seth bywał irytujący,
przynajmniej miałabym pewność, że sprawa Rachel potraktuje priorytetowo. Co do
Luke’a… I tak nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko mu zaufać.
– Moja przyjaciółka ma kłopoty ze swoim chłopakiem
i nie za bardzo wiem, co powinnam z tym zrobić.
– Seth naprawdę nie jest takim specem w tych
sprawach, za jakiego z pewnością wolałby uchodzić.
– Jej chłopakiem jest jeden ze złodziei. Byłam tam wczoraj i nie mam pojęcia, co
powinnam zrobić i jak ją przekonać. – Wzdycham ciężko. – Ponoć jej rodzice
wiedzą o wszystkim i zastanawiam się, czy powinnam im o tym powiedzieć.
– Jej rodzice? – zainteresował się Luke. – Jak się
nazywają?
– Sheppard. Rach ma jeszcze starszą siostrę, Amy.
Teraz ma już pewnie koło trzydziestki.
– Nie znam – mruknął z rozczarowaniem i przygryzł
lekko kciuk, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Moim zdaniem nie powinnaś na razie tego ruszać. Powiem o wszystkim
Sethowi i spróbujemy dowiedzieć się, kim oni są. No wiesz, czy należeli kiedyś
do nas albo do innych jednostek.
Kiwnęłam głową.
– Mam nadzieję, że nie zajmie wam to zbyt długo.
Nie chciałabym, żeby przez ten czas coś jej się stało.
– Nie mamy co prawda aż tylu ludzi, ale może uda
nam się zorganizować jakąś obserwację. Podasz mi jej adres?
– Tylko błagam, nie wysyłajcie do tego Setha, bo
od razu się zorientuje. Przecież on jest beznadziejny.
Luke parsknął śmiechem.
– Taa, i tak się dziwię, że udało mu się to całe
bagno utrzymać w tajemnicy przed większością świata.
Kiedy podałam mu wszystkie potrzebne informacje,
nie pozostało mi nic innego, jak tylko mieć nadzieję, że zajmie się tym w
trybie natychmiastowym. Byłam pewna, że nie chciałam już tylko „uświadomić” Rachel
– przy pomocy jej rodziców lub nie. Pragnęłam śmierci tej kanalii. I to jak najszybciej. Choć najchętniej sama poczekałabym na powrót Setha, nie mogłam dłużej przeszkadzać
Luke’owi.
– Dzięki za wszystko – powiedziałam na odchodnym.
– I powodzenia z nauką. Wiem, że to dla ciebie ważne.
– Ta. Choć to trochę przykre, że najważniejsza…
druga najważniejsza rzecz jest tak totalnie zagmatwana i zupełnie nieosiągalna.
– Być może właśnie dlatego nazywa się je zjawiskami nadnaturalnymi – podsunęłam.
– Być może właśnie dlatego nazywa się je zjawiskami nadnaturalnymi – podsunęłam.
Wiedziałam, o czym mówił. Wiele bym oddała, żeby dostać
w swoje ręce podręcznik, który opisywałby wszystkie zawiłości świata złodziei oraz
sposób ich zadania. Ale czy nie w tym właśnie tkwił cały haczyk? Uczuć nie da się
opisać, magia jest wszędzie, i takie tam. Nie wszystkiego nauczą nas na biologii.
Czy coś w tym złego?
– Mimo wszystko. Mimo wszystko powinien być jakiś
mechanizm działania – odparł Luke, jak gdyby przeczytał moje myśli. – Żałuję,
że nie poszedłem na studia. Ale nie dlatego, że nie zostanę lekarzem. Teraz też
ratuję ludzi, więc co to za różnica. No, może tylko zarabiałbym trochę lepiej –
roześmiał się krótko. – Ale gdybym poszedł na studia, miałbym dostęp do
laboratorium, mógłbym prowadzić badania z prawdziwego zdarzenia. Naturalnie, w
ukryciu. Przysięgam, że dowiedziałbym się jak to wszystko działa.
Westchnęłam. Wiedziałam, co to znaczy dążyć do
nieosiągalnego celu, wyznaczyć sobie marzenia ponad możliwości. Znałam poczucie
rezygnacji, kiedy zawodzimy samego siebie i cholera, chciałabym móc go oszczędzić
i odciągnąć od tego pomysłu. Ale zdawałam sobie również sprawę, że wszystkie
moje wysiłki poszłyby na marne – to siedziało w nim zbyt głęboko, żeby jakaś
głupiutka dziewczynka wmówiła mu, że jego pasja jest bez sensu.
Jakby nie było – miałam swoją.
Wiedziałam, że powinnam poświęcić czas, kiedy Seth był w pracy, na pisanie.
Czułam wręcz wewnętrzny przymus do przelania słów na papier – lub ekran
komputera, ale nie chciałam robić tego pobieżnie. Naprawdę pragnęłam, żeby tym
razem pisana przeze mnie historia miała jakiś sens. Dlatego pierwszą rzeczą,
jaką zrobiłam po powrocie, było wyciągnięcie starego notesu i wypisanie
wszystkich najważniejszych faktów.
Wiedziałam, że Lily wychowała się
dziewiętnastowiecznej Anglii w średniobogatej rodzinie jako najmłodsza spośród
ośmiorga dzieci państwa Collins. Kiedy matka zmusza ją do małżeństwa, ucieka z
domu, a po kilku dniach znajduje ją… Philip.
– Historia
lubi się powtarzać – mruknęłam do siebie z kwaśnym uśmieszkiem i odnotowałam
sobie, żeby później pozmieniać wszystkie imiona i nazwy. Ołówek zawisł nad
kartką.
Historia
lubi się powtarzać. Dokładnie tak.
Otworzyłam dwa napisane wcześniej fragmenty i przeczytałam
je uważnie, zwracając uwagę na każde jedno słowo. Serce biło mi jak oszalałe.
Philip porywa Lily, a Charles po spotkaniu w pałacowym korytarz postanawia ją
uratować, ponieważ widzi w niej „potencjał”. Biorę głęboki oddech. Tylko tyle.
Stanowczo za mało, aby móc potwierdzić regułę, ale byłam zaniepokojona.
– To
tylko zbieg okoliczności – mówiłam do siebie, nerwowo stukając końcówką ołówka
w blat biurka. – Śmieszny zbieg okoliczności.
Przygryzłam kciuk lewej ręki.
Jak
skończyłaby się historia Lily?
Kiedy pisałam, nigdy nie szukałam zakończenia,
będąc na samym początku – chyba po prostu lubiłam zaskoczenia, ale tym razem
było inaczej. Tym razem musiałam wiedzieć to natychmiast.
Co. Się.
Stanie. Dalej?
– Powiedz mi, Lily. Co zrobisz?
~*~
Lily z
utęsknieniem wyczekiwała tego spotkania, niecierpliwie przebierając palcami i
kompulsywnie poprawiając skromną sukienkę. Z pewnością nie był to ostatni krzyk
mody – a przynajmniej tak jej się wydawało, bo spędziła w zamknięciu już tyle
czasu, że nie miała pewności, co właściwie się aktualnie nosiło. Bez żadnych
wątpliwości mogła jednak stwierdzić, że to najlepsza kreacja, jaką miała na
sobie przez ostatnie kilkanaście miesięcy. Przynajmniej nie wyglądała już jak
panienka lekkich obyczajów.
– Wyglądasz
na zdenerwowaną – zauważył Philip, który stał przy drzwiach i wypatrywał jej
gościa. – Przecież to nie twój pierwszy raz.
Lily
posłała mu mrożące krew w żyłach spojrzenie, ale szybko opamiętała się i
przybrała neutralny wyraz twarz.
– Przy
nim lepiej nie rób takich min – doradził, uśmiechając się krzywo. – To
mężczyzna nieco innego pokroju niż ja.
– Masz
na myśli… mężczyznę z klasą? – Lily wyzywająco uniosła brew.
– Zobaczysz,
co mam na myśli. Ale nie przeciągaj tego zbytnio. Na wieczór masz inne plany.
Do
obowiązków Philipa należało nadzorowanie pokojówek i sprzątaczek – dziewczyn,
które w oczach królowej Charlotte były tak niewarte uwagi, że bez mrugnięcia
okiem spisywała ich życia na straty. Doskonale wiedziała, że żaden z jej
podwładnych nie zgodziłby się na niemalże ciągłe życie w podziemiach, gdyby
nocą nie odbierał należytej zapłaty, ale dlaczego miałaby to powstrzymywać?
Pałacowi wychodziło to na dobre. Dyscyplina Philipa sprawiała, że żywotne i
radosne dziewczęta zaczynały przypominać niemalże niezauważalne duchy, drżące
na samą myśl o rozgniewaniu swojego przełożonego.
Dobra
i skuteczna metoda, która niestety powodowała szybkie „zmęczenie materiału”. To
dlatego Philip musiał sprowadzać tak wiele nowych dziewczyn – żywe trupy
niemiłosiernie go nudziły, podczas gdy świeżaczki zawsze dostarczały mnóstwo
rozrywki. I chyba właśnie dlatego, całkiem wbrew sobie, lubił Lily. Jeszcze
nigdy żadnej z dziewczyn nie trzymał tak długo. Jako jedyna zachowała ten błysk
w oku, który widział przy ich pierwszym spotkaniu. Jako jedyna się nie poddała.
Jako jedyna miała cel – chciała zostać
jedną z nich.
Podświadomie
czuła, że spotkanie z tym mężczyzną – z Charlesem – zbliży ją do celu. Philip
przekazał jej, że to człowiek bardzo wysoko ustawiony, mający świetne relacje z
parą królewską, a jakby tego było mało, chciał ustalić datę spotkania, która
będzie jej odpowiadać (choć i tak nie miała nic do powiedzenia w kwestii
swojego grafiku) i zabrać ją na spacer. Spacer! Poznała już wielu mieszkańców
pałacu, ale nikt nigdy nie zabrał jej na spacer.
Nie
zawiodła się w swoich oczekiwaniach.
Charles
ukłonił się nisko na powitanie i, podawszy jej rękę, zaprowadził do królewskich
ogrodów. Uprzejmie prowadził rozmowę, opowiadając o gatunkach roślin i ich
uprawie, od czasu do czasu zadając jakieś niezobowiązujące pytanie.
Lily
miała wrażenia, że wróciła do dawnego życia, w którym cały swój czas poświęcała
na przechadzki i niewinne flirty z okolicznymi kawalerami. Znów czuła się jak
dama i choć była wdzięczna Charlesowi, wiedziała, że powrót do rzeczywistości
będzie bolesny.
– Czy
mógłbym zadać ci nieco niewłaściwe pytanie? – zapytał nagle, a ona nie miała wyjścia,
jak tylko pokiwać głową. – Philip zawsze sprowadza dziewczyny z niskich sfer,
urodzone do tego, aby pracować fizycznie, a nie bywać na salonach. Twoje
maniery jednak są… nienaganne. – Uśmiechnął się nerwowo. – Dlaczego?
Lily
rozpromieniła się i potraktowała to pytanie jako komplement.
– Moja
matka od małego uczyła mnie etykiety, właściwej postawy, właściwego poruszania
się… Nie byliśmy zbyt bogaci, ale wychowywała mnie tak, jakbym kiedyś miała
zostać księżniczką.
– Twoja
matka uczyniła ci wielką przysługę.
– Chyba
tak… – szepnęła i odwróciła wzrok.
Nie
chciała mu mówić, że jej matka nigdy nie chciała mieć córki i dlatego, gdy
zamiast ósmego syna urodziła się ona, pani Collins postawiła sobie za cel jak
najwcześniejsze wydanie jej za mąż. Uczyła ich tych wszystkich rzeczy, bo
liczyła na to, że w ten sposób Lily wyjdzie za bogatego dzieci i raz na zawsze
zniknie z życia rodziny.
W
pewnym sensie Lily właśnie to zrobiła, choć nie do końca tak, jak życzyłaby
sobie tego matka.
– Nie
zasługujesz na to, żeby tu być – powiedział Charles niemalże niedosłyszalnie. –
Obiecuję ci, że już niedługo…
~*~
Przerwałam pisanie. Ktoś zadzwonił do drzwi.