środa, 8 lipca 2015

Rozdział III

W poprzednim rozdziale...
Życie toczy się dalej i wszystko układa się całkiem dobrze. Claire zostaje zaproszona na imprezę do Laury Benson. Laury Benson! Jej posylwestrowe domówki to legendy wśród uczniów prywatnego liceum, do którego kiedyś chodziłyśmy. Aż tu nagle do szkoły przyjeżdża mój natrętny kelner – śledzi mnie, to oczywiste. I nie mówi dlaczego, ale za to daje mi naszyjnik, który prowadzi mnie do Amber. Okazuje się, że Seth poluje na moich rodziców. 


Kiedy mieszkaliśmy w ogromnym starym domu pod Chicago, wszystko było proste. Ludzie wokół mnie widzieli rodziców jako porządnych i dobrych ludzi, którzy znani byli z tego, że wspólnie wygrywali sprawy, które były nie do wygrania. Kochali to – nawet jako dziecko to zauważałam. Tym bardziej byłam dumna i szczęśliwa, gdy w każdą niedzielę zostawali w domu, żeby spędzić ze mną czas. 
Wszystko się zmieniło po przeprowadzce do Los Angeles – począwszy od ich podejścia do mnie, a na ich grafiku kończąc, co przecież wcale nie oznaczało, że byli źli, że nie mogli być „superbohaterami”. 
Tamtego dnia wyjątkowo byli w domu, co wbrew pozorom wcale nie podniosło mnie na duchu. Zdawałam sobie sprawę, że nie możemy wrócić do beztroskich lat dzieciństwa i naszych wspólnie spędzanych dni, dlatego ich obecność wydawała mi się obca, a wręcz niewłaściwa. 
— Jak ci minął dzień? – spytała mama. 
Wzruszyłam ramionami. 
— Jak zwykle. Nic szczególnego.
Przyglądałam się im przez chwilę i doszłam do wniosku, że coś się wydarzyło. Albo pomiędzy nimi, albo w pracy i sama nie wiedziałam, co było gorsze. Przy przeprowadzce, rodzice byli tak podekscytowani nowymi klientami, że nie mówili o niczym innym przez dobre dwa miesiące – pomiędzy sobą, ze mną, z kimkolwiek, kto się nawinął. Pomyślałam wtedy, że jeśli ten interes kiedyś padnie, to oni tego nie przeżyją. 
Podobna anomalia związana z rodzicami miała miejsce również rankiem tego dnia, choć wcześniej nie uznałam tego, za nic, czym należałoby się martwić. To Amber i Seth wzbudzili moją czujność.
Codziennie, wychodząc z pokoju, kierowałam się pod gabinet rodziców i pukałam do drzwi. Zwykle nie doczekiwałam się odpowiedzi, więc po prostu szłam do szkoły. Robiłam to od tak dawna, że czułam się wręcz nieswojo, kiedy nie sprawdziłam, czy rodzice są u siebie. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby byli w domu. Zawsze wychodzili bardzo wcześnie, żeby zjeść śniadanie w ich ulubionej restauracji (mieli bardzo dziwne przekonania co do jedzenia w domu) i przygotować się do wszystkich ważnych spotkań – jakby właśnie tego nie robili do późna w nocy poprzedniego dnia.
Ale gdy tamtego razu zapukałam do drzwi, tata otworzył mi po kilku sekundach i praktycznie odebrało mi mowę. 
— W czymś mogę ci pomóc? – spytał, pocierając twarz dłonią. W odpowiedzi tylko pokręciłam głową i zbiegłam na dół.
Potrząsnęłam głową i wróciłam do rzeczywistości. Zdałam sobie sprawię, że pomiędzy nami zapanowała ciężka, krępująca cisza, więc postanowiłam się odezwać. Z perspektywy czasu mogę tylko powiedzieć, że traktuję ten epizod jako dowód, że czasem nawet „ciężka, krępująca cisza” może być lepsza niż byle jakie „odzywanie się”.
— Claire zaprosiła mnie na imprezę do Laury Benson. Chciałam zabrać ze sobą Charlesa Coopera – powiedziałam, starając się opanować uśmiech. Lizuska, pomyślałam z zadowoleniem. 
Wbrew moim oczekiwaniom, rodzice wcale nie byli zachwyceni. Mama odwróciła się do taty, jakby wybierała go na osobę, która mi odpowie. Zrozumiał ten sygnał i świdrował mnie wzrokiem, prawdopodobnie dobierając słowa.  Krew odpłynęła mi z twarzy. 
— Nie wiem, czy to dobry pomysł. 
— Dlaczego nie? Przecież chcieliście, żebym zapoznała się z Charlesem. Zmieniliście zdanie?
— Po prostu: nie. Wydaje mi się, że lepiej będzie, jeśli w piątek zostaniesz w domu – dopowiedziała mama i po raz kolejny skonsultowała się z tatą za pomocą spojrzeń. Widziałam jak bezgłośnie jej przytakuje.
To był dla mnie cios. Nie przez samą imprezę, z której i tak miałam ochotę się wycofać, ale z braku powodu tego zakazu. To wyglądało tak, jakby spełniali swoje kolejne widzimisię i to bolało mnie najbardziej. Nie chciałam być traktowana jak ktoś, kto nie pasuje do modelu życia, jaki sobie wybrali. Ktoś, kim można pomiatać, bo nie był wystarczająco dobry. 
— Okej, rozumiem – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. 
Pokręciłam głową z niedowierzaniem i szybkim krokiem poszłam do swojego pokoju. 
Było mi przykro. Miałam dość swojej bezsilności względem nich i tego, że jedyną rzeczą, jaką mogę zrobić to grzecznie przytakiwać i posyłać wymuszone uśmiechy. Jakbym była tylko nic nieznaczącą marionetką, którą należy odpowiednio pokierować.
Należy spojrzeć prawdzie w oczy: od zawsze byłam przeciętniakiem. Miałam małą grupkę znajomych i niewiele osób w szkole wiedziało, kim jestem. Z żadnego przedmiotu nie byłam też najlepsza. Owszem, uczyłam się dobrze, ale nie wybitnie. 
Przez większość czasu cieszyłam się z tego, że mogę spokojnie spotykać się tylko z najlepszymi przyjaciółkami, bez świadomości, że coś lub kogoś zaniedbuje. Miałam wrażenie, że wszystko, co robiłam było jak chodzenie w kółko. Czułam, że nigdy nie sprostam oczekiwaniom, a rodzice nie zechcą poznać mnie bliżej.
Ale z drugiej strony, co innego mogłam zrobić, poza staraniem się jeszcze bardziej i liczeniem, że kiedyś to będzie wystarczało? Mój cel – podziw rodziców spowodowany moim samodzielnym życiem – nie miał sensu bez pierwszej części. 
Po kolacji odpaliłam laptop. Musiałam zabrać się do pracy. Pani Reed uprzedziła nas, że lwią część naszej oceny końcowej będzie stanowił napisany przez nas esej, który trzeba będzie oddać jej za kilka tygodni. Żaden z tematów, które nam przygotowała nie był porywający, ale chciałam przekonać samą siebie, że to nawet lepiej – im trudniej jest, tym większy sukces się osiąga. 

~*~
Kolejnego dnia zrezygnowałam z mojego porannego rytuału. Wiedziałam, że z jakiegoś nieznanego mi powodu moi rodzice nie wyszli jeszcze do pracy i prawdopodobnie wrócą z niej zanim ja przyjadę ze szkoły. Prezent od Setha wisiał na szyi, energicznie podskakując z każdym moim krokiem. Czy tylko mi się wydawało, czy każdy uczeń przechodzący obok mnie przyglądał mu się z zainteresowaniem? Prawdopodobnie to pierwsze, bo przecież nikt poza mną nie zdawał sobie sprawy, że ten symbol skrywał w sobie coś magicznego – czymkolwiek to „coś” było. Nie miałam pojęcia, dlaczego go w ogóle założyłam.
Wiedziałam, że będę musiała powiedzieć dziewczynom, że nie pójdę z nimi w piątek na imprezę, ale stwierdziłam, że przez cały tydzień będzie jeszcze ku temu okazja. Nigdy nie odkładałam niczego na ostatnią chwilę, ale tym razem miałam powód – wstydziłam się. Jeszcze nigdy nie miałam tego rodzaju problemu i wydawało mi się to okropnie upokarzające.
Kiedy jednak pożegnałyśmy się z Rachel, coś mnie tknęło i pobiegłam za nią, żeby się jej zwierzyć. Claire została w szkole – tamtego dnia zaczęły się przygotowania roczników, na które się zapisała, więc nie musiałam się nią przejmować. W końcu, kto inny jak nie Shelly miałby zrozumieć mój problem?
— Coś się stało? – spytała z właściwą sobie troską. Nie rozumiałam, jak ktokolwiek mógłby być odporny delikatnemu czarowi, który wokół siebie roztaczała.
Wzruszyłam ramionami.
— Chciałam wiedzieć, czy może zostajesz w piątek w domu?
Na jej policzki wkradł się delikatny rumieniec. Spuściła głowę i zaczęła bawić się zawieszką od telefonu. Teraz rozumiałam, jakie to uczucie przyznać się, że rodzice nie ufają ci na tyle, żeby puścić cię na imprezę.
— Kazali mi zostać – odpowiedziała wymijająco, wywracając oczami. – Ale to chyba było do przewidzenia. Dlaczego w ogóle o to pytasz?
— Ja… – zawahałam się, poczym wzięłam głęboki oddech i powiedziałam: – Też nie mogę iść. 
Rachel wybałuszyła oczy z zaskoczenia, a chwilę po tym jej wyraz twarzy zmienił się na współczujący.
— Ale dlaczego? Przecież nigdy nie przejmowali się takimi sprawami. 
Zaplotłam lok wokół palca. Gdyby nie to, że miałam spotkać się z Amber, zaprosiłabym ją w jakieś ustronniejsze miejsce. Zaczynałam żałować, że wybrałam sobie taką, a nie inną porę. 
— Myślę, że chodziło im raczej o to, że… – zaczęłam, choć tak naprawdę sama nie wiedziałam, jak powinnam dokończyć to zdanie. – Nieważne. Nie znam powodu. Ale ty wiesz, dlaczego zostajesz w domu i nic z tym nie robisz. 
— Ja rozmawiałam z nimi już wystarczająco wiele razy. Kiedy chciałam iść na bal przebierańców, na wspólne zbieranie cukierków na Halloween albo na nasze pierwsze nocowanie. 
Westchnęła, a ja nie odpowiedziałam. 
— Ale… – powiedziała, kierując wzrok na jakąś plamę na asfalcie, – mogę im go w końcu dać.
— Co masz na myśli?
— Pokażę im, że nie jestem dzieckiem i robię nastoletnie rzeczy. – Shelly zacisnęła dłonie w pięści. – Pójdę na tę imprezę. Wymknę się z domu.
— Co? – pisnęłam.
— Wymknę się z domu. I ty też.
Rachel zawsze była… cicha. I grzeczna. Zawsze posłusznie znosiła wszystkie dziwactwa swoich rodziców i nie próbowała się im przeciwstawić. Była smutna i przygnębiona, ale przyjmowała to. Nigdy nie dowiedziałam się, dlaczego właściwie tamtego dnia zmieniła swoje nastawienie, choć mam swoje typy: wtedy po raz pierwszy miała nie być z tym sama. W życiu by się do tego nie przyznała, ale wydaje mi się, że moja sytuacja choć trochę podniosła ją na duchu. Drugi powód to to, że tak po prostu musiało się stać. 
Ja jednak wciąż nie podjęłam żadnej decyzji. Nie byłam pewna, czy moje postanowienie oznaczało, że musiałam od razu robić moim rodzicom na złość. 

Tamtego dnia Amber była wyjątkowo skupiona. Otworzyła mi drzwi, a kąciki jej ust lekko się uniosły, poczym dosłownie wciągnęła mnie do środka. Nigdy nie spodziewałabym się takiej reakcji na mój widok.
— Mam pewien pomysł – oznajmiła i pokazała, żebym usiadła na kanapie, jednak tym razem zdecydowałam, że postoję. 
— Pomysł dotyczący…– starałam się uzyskać od niej więcej informacji. Przysłowiowe ciągnięcie za język w jej przypadku było jedyną możliwością. Ta odrobina uwagi sprawiała jej przyjemność. 
— Twojego znajomego. Setha. Wiem, jak go znaleźć.
Zmarszczyłam brwi. Mogłam się tego domyślić, choć spodziewałam się, że tak szybko przejdziemy do „poszukiwań”. Oczywiście, miło byłoby dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, ale nie mogłam się skupić na niczym, poza zwykłymi szkolnymi problemami. 
— Nie zapytasz, jak to zrobimy? – spytała sfrustrowana, a ja roześmiałam się szczerze.
— Sprawdzimy w książce telefonicznej? 
W kieszeni poczułam wibrację, więc wyciągnęłam telefon, żeby sprawdzić, kto do mnie napisał.
Charles.
Dostałem zaproszenie od niejakiej Laury Benson, ale nie znam tam zbyt wielu ludzi. Pomyślałem, że moglibyśmy pójść razem.
Mogłam się spodziewać, że ktoś taki jak Charles zostanie zaproszony. Był wystarczająco młody i odpowiednio ustawiony, żeby znaleźć dla siebie miejsce na imprezie „bogatych dzieciaków”. W dodatku miał klasę, która roztaczała wokół dziwny urok. Czego chcieć więcej?
Nie wiedziałam, co mu odpisać. 
Amber zauważyła moją minę i prawdopodobnie ze względu na swój dziwny humor spytała, o co chodziło.
Machnęłam ręką i przeniosłam ciężar na drugą nogę, podpierając się na biodrze.
— Taki jeden zaproponował, żebym mu towarzyszyła na przyjęciu, a ja nie mogę iść – starałam się brzmieć nonszalancko.
— Jaki jeden?
— Charles Cooper. I tak nie znasz.
Przez twarz Amber przeszedł cień, ale szybko przywołała się do porządku i przybrała standardową dla siebie znudzoną minę.
— E, tam. Nie warto zaprzątać sobie nim głowy. 
— A ty skąd to wiesz? – spytałam podejrzliwie.
— Widziałam go w magazynie o bogatych ludziach. – Parsknęłam śmiechem. – No wiesz, jakby Pierre miał mnie rzucić, muszę mieć jakiś punkt zaczepienia. W każdym razie, Charlie wydawał się strasznym snobem.
— Nie znasz go – przypomniałam, ale dla Amber najwidoczniej nie stanowiło to problemu.
— I co z tego? Nie masz się czym przejmować, uwierz mi. I lepiej się skup. A teraz – zawiesiła głos, rozglądając się po pokoju, jakby czegoś szukała. Rzuciła się na stertę zamalowanych płócien i wykopała spod niej mosiężne słońce – podobne do tego z jej obrazu z tymże to miało o wiele więcej ramion.
— Przejdźmy do konkretów. Twoi rodzice. To, czym są… – Amber wydawała się walczyć z samą sobą. Zacisnęła zęby, poczym przełknęła ślinę i kontynuowała: – Nazywa się ich złodziejami. Kradną… Kradną to, co najlepsze w ludziach i zabierają je dla siebie. Rozumiesz?
Pokręciłam głową. Nic nie rozumiałam.
— Czy pomogę ci, jeśli powiem, że to, co zobaczysz to tylko sen i nic nie dzieje się naprawdę?
— Nie.
— Nie musisz iść ze mną.
— Po prostu powiedz coś więcej.
— Bawiłaś się kiedyś w jakieś wymyślone krainy?
Przytaknęłam.
— No, to coś właśnie takiego. Świat jest o wiele bardziej niezwykły niż się wydaje. 
Bałam się. Od kilku lat żyłam z myślą, że wokół mnie dzieje się coś magicznego. Być może tylko mi się wydawało – wyobraźnia dziecka jest żywa i nieobliczalna, a jednak cieszyłam się z obecności tej nutki nadzwyczajności. Nie wiedziałam, czy byłam gotowa zamienić przypuszczenia na rzeczywistość.
— To nic strasznego, a tak będzie szybciej – wytłumaczyła mi Amber. – Musisz wiedzieć o kilku rzeczach. Po pierwsze, nie zachwycaj się specjalnie. Idziemy tam tylko na chwilę. Po drugie, przejście jest dość… nietypowe. – Zacisnęła palce na mosiężnym słońcu. – Kiedy złączę ramiona, wszystko powoli zacznie się zmieniać. Dla ludzi to zawsze jest szok. Mnie jest łatwiej. A, i nie waż się odzywać.
Nogi miałam jak z waty, ale musiałam zaufać Amber. Wiedziała, co robi.
— A, i jeszcze jedno. Zdejmij to. – Wskazała na wisiorek od Setha. – Mogą pojawić się zakłócenia. – Kiwnęłam głową i wsadziłam go do kieszeni spodni. – Dobrze. Złap mnie za rękę. – Zrobiłam to, co kazała. Amber wzięła głęboki oddech i posłała mi pokrzepiający uśmiech. – Wszystko będzie okej. 
Przekręciła ramiona gwiazdy i nagle wszystko się zatrzymało. 
Amber zastygła w bezruchu niczym kamienny posąg. Ja… Nie mogłam nawet zacisnąć dłoni w pięści, choć wiedziałam, że wciąż tam jestem. Czy właśnie to miało być „szokujące”? Czy tak to miało wyglądać? Zaczęłam panikować, że może zrobiłam coś nie tak. 
W końcu wszystko wokół mnie zaczął blaknąć, a w miejsce starych obrazów pojawiło się… nic. Nie jakaś biała plama, choć tak najłatwiej byłoby to zobrazować, ale prosta wszechogarniająca pustka – bez choćby cienia znaku, że istnieje jakikolwiek czas, który upływałby do końca tej udręki. A kiedy w końcu coś zaczęło się tworzyć, chciałam krzyczeć. Drzeć się, ile sił w płucach, bo to było dla mnie zbyt wiele.
W jaki sposób dla Amber „przejście” było łatwiejsze? Przyzwyczaiła się do tego? Czy to w ogóle możliwe?
Poczułam przejmujący ból wzdłuż kręgosłupa i szum w głowie. Miałam pod sobą coś twardego. Z wysiłkiem zaczęłam badać palcami, co to takiego. 
Ziemia.
Wzięłam głęboki oddech. Nie chciałam otwierać oczu tak długo, jak było to możliwe. Wolałam pozostać w nieświadomości. Póki co wiedziałam tyle, że w tamtym dziwacznym miejscu nie było tam ani ciepło, ani zimno, a powietrze różniło się od tego w Los Angeles. Było jakby lżejsze, co trochę irytowało przy oddychaniu i miało inny smak. Jakby… słodki… miętowy? Smakowało jak pewne ohydne żelki, które kiedyś jadłam. Anyż.
Otworzyłam oczy. 
To, co zobaczyłam, przekraczało moje wszystkie wyobrażenia. Powtarzałam sobie w myślach, że to musiał być sen, ale nawet najpiękniejsze krajobrazy w atlasach geograficznych nie dorównywały pięknu tego miejsca. Problem polegał jednak na tym, że to miejsce nie było takie ze względu na zapierające dech w piersiach szczyty czy gładką taflę oceanu. Ono musiało być olśniewające, bo na takie zostało stworzone. Dowiedziałam się tego całkiem przypadkiem, zresztą, już jakiś czas po tym wydarzeniu, ale to spostrzeżenie okazało się niezwykle przydatne. 
Amber przeniosła nas do lasu. Na pierwszy rzut wcale nie wyglądał szczególnie. Tak jak na Ziemi pnie drzew porastała brązowa kora, a korony drzew zielone liście. Jednak tutaj barwy były o wiele intensywniejsze, a same rośliny wydawały się żyć i to nie tylko na takiej zasadzie, o jakiej słyszałam na biologii. Im dłużej się w nie wpatrywałam, tym większe odnosiłam wrażenie, że falują w rytm niemej muzyki, mimo że jej ni słyszałam.
Oczarowana wyciągnęłam rękę, aby dotknąć tej namiastki roślinności – trawy. Źdźbła były soczyste i miękkie, na niektórych z nich błyskał fiolet i błękit. 
— Wstawaj – ponagliła mnie Amber, głosem tak słodkim jakiego jeszcze nigdy u niej nie słyszałam. – Tak jakbyś nigdy nie była w Sensum Orbis. 
Zmarszczyłam brwi, ale z godnie z zaleceniami nie odzywałam się.
— Spotkajmy się dziś wieczorem w Los Angeles, w Santa Monica na Dwudziestej Ulicy. Okej?
— Jasne – odparłam, nadając temu lekko pytający ton. Zapomniałam, że miałam się nie odzywać, ale chyba nic takiego się nie stało. 
Amber uśmiechnęła się i podeszła do drzewa rosnącego za nią. Przytuliła się do jego pnia, delikatnie pogładziła korę, a roślina wygięła się pod jej dotykiem. Wyglądało to tak, jakby głaskała śpiące dziecko. 
— Słyszałyście? – spytała łagodnie, a korony drzew poruszyły się. 
Nie brzmiały jak szum liści, który znałam. Przypominały melodię – piękną i nieprzewidywalną, jednak kompletnie dla nie mnie niezrozumiałą. Amber najwidoczniej znała tę dziwną mowę, bo uśmiechnęła się z satysfakcją.
— Pamiętajcie: Los Angeles. – Zrobiła pauzę, prawdopodobnie dając drzewom możliwość zapamiętania. Och, jak to idiotycznie brzmi. – Santa Monica. Dwudziesta Ulica. 
Przez chwilę słuchałyśmy jeszcze odgłosów tego świata, aż w końcu Amber oznajmiła:
— Wystarczy. Wracamy. 
Amber z powrotem rozchyliła ramiona gwiazdy i już było po wszystkim. 



13 komentarzy:

  1. Dalej nic nie kumam, dalej to opowiadanie pozostaje dla mnie zagadką. Nic nie wyjaśniasz, a ja tak bardzo liczyłam na jakieś wytłumaczenie... Cóż, nadal czuję się zaintrygowana, choć muszę uważać, aby się w tym wszystkim nie pogubić.
    Rozumiem, że to wszystko stanowi wspomnienia głównej bohaterki? Bo to wyjaśniałoby ten chaos. No wiesz - dziewczyna najpierw wspomina lata dziecięce, potem nagle już przenosi się tak jakby do teraźniejszości i wychodzi sprawa z tym zakazem udania się na imprezę. Nie ma widocznej przerwy w narracji, a to jest mylące odrobinę. Tak samo sytuacja przedstawia się z Amber - nagle są w normalnym świecie, potem przenoszą się do tego innego świata i znowu nie wiadomo kiedy wracają do zwyczajności. Ja wiem, że ty to wszystko widzisz w swojej wyobraźni i dla ciebie pewnie stanowi to coś ciągłego oraz jasnego. Natomiast dla zwykłego czytelnika szaraczka jest zbiorem niewiadomych.
    No i co z tą imprezą? Dziewczyny wymkną się na nią? A Charles? Czemu nagle stracił tak wiele w oczach dziewczyny.
    Nic a nic nie rozumiem. Piszesz jednak fajnie, interesująco i dlatego czekam na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że przyniesie on więcej wyjaśnień, bo póki co liczba tajemnic zaczyna robić się przytłaczająca.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. "W odpowiedzi tylko pokręciłam głową i poszłam do szkoły." To ona poszła, czy rozmawiała? :o
    Rozdział ciekawy i wciąż zawiera wiele zagadek. ^.^
    Trochę pamiętam z poprzedniej wersji, ale muszę przyznać, że nie jestem pewna, co dalej... Weny i masę chęci życzę! ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć!
    Nie wierzę że jestem na bieżąco i nie wieżę że komentuję jako trzecia. Aww! Na podium! No ale to nie jest chyba ważne. Ważne jest to co chcę Ci powiedzieć na temat opowiadania. Jest bardzo ciekawe rozbudowane opisy sprawiają, ze chce się czytać i czytać. Tylko nie wiem dlaczego piszesz tak krótko. No może nie są to mikroskopijne opowiadania, no ale zawsze można się do tego przeczepić. Świetnie rozkręciłaś akcję i teraz pozostaje mi tylko jedno pytanie, a w zasadzie milion pytać, ale jedno jest najważniejsze!

    "Co dalej?"

    Chyba każdy zadał je sobie po przeczytaniu całości. Zakochałam się w odzywkach Twoich bohaterów, a w szczególności Seth'a. Zajebisty (sorry za określenie, ale to wydaje najwięcej emocji) bohater, który potrafi wyciągnąć czytelnika z największego doła.

    Kocham Twoje opowiadania dlatego też pisz szybciutko, życzę weny i serdecznie pozdrawiam! ;*
    http://vampireandmillionaire.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wiem czy już to pisałam, bo mam chyba jakąś utajnioną sklerozę, ale bardzo podoba mi się to, że opisujesz wydarzenia z perspektywy czasu. Dzięki temu możemy choć trochę poznać opinię bohaterki na temat swoich poprzednich zachowań albo jej przemyślenia i skutki podjętych decyzji. Nie dodajesz takie 'spoilery' często, ale czasami się pojawiają i to mi się bardzo podoba;)
    Ciekawa jestem dlaczego rodzice DD zaczęli sie tak dziwnie zachowywać i kim tak naprawdę jest ta cała Amber. Mam wrażenie, że ona nie mówi całej prawdy i jestem pewna, że zna Charlesa. Co więcej, myślę, że rodzice DD też się o nim czegoś dowiedzieli skoro nagle nie chcą, żeby córka się z nim spotykała. Ciekawi mnie tylko o co w tym chodzi i jaki związek z życiem DD (wybacz, że piszę tak skrótowo, ale tak jest dla mnie szybciej:D) będzie miała ta wizyta w idealnym świecie. Pojawia się Rose i Nathan i to mnie bardzo zaskoczyło:D

    Pozdrawiam! ;**
    A jeśli będziesz mieć ochotę to u mnie też jest nowość;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział ciekawy. Te drzewa... Zastanawiam się o co w nich chodzi, ale strasznie je polubiłam - świetny pomysł. Fajnie opisałaś tą "podróż" do tej krainy. Ciekawi mnie także rola Złodziei Uczuć. Mam też pewną uwagę. Nie zostawiaj pojedynczych literek takich jak: i, w, u na końcu. Dziwnie to wygląda... Czepiam się tego, pewnie dlatego, że moja nauczycielka zwracała na to straszną uwagę. Uważaj też na literówki.
    Pozdrawiam i czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, hej! Witam po kilkudniowych wakacjach, przez które narobiło mi się od groma zaległości :P Ale już jestem, więc będę na bieżąco i zabieram się za komentowanie!
    Czyli rodzice DeeDee kiedyś byli normalni, tylko później im jakoś odbiło i przestali się interesować swoją córką... Myślę, że to nie jest wina tylko i wyłącznie pracy i zaniedbują jedynaczkę z jakichś innych, ważniejszych względów. Mimo wszystko jednak nie lubię ich za to, cokolwiek to jest.
    I zastanawia mnie, czemu nie pozwolili jej pójść na tą imprezę. Przecież oni się nią nie przejmują aż tak bardzo, żeby jej tego zabronić. Bardziej już myślałam, że się przyczepią tego, że dziewczyna chciała pójść z Charlesem, niż samej imprezy. Ale Rachel miała świetny pomysł, żeby wymknąć się z domu i pójść tam wbrew woli rodziców, tym bardziej w jej przypadku, gdzie nigdzie jej nie puszczają. Sama pewnie zrobiłabym tak samo, więc brawa dla niej :D
    No i temat Amber... Naprawdę nie wiem już, co mam o tej kobiecie myśleć. W tym rozdziale akurat mnie nie zdenerwowała, ale...jakoś nie jestem do niej zbytnio przekonana. Zwłaszcza, jak zaczęła latać i gadać z drzewami :P No i nie wydaje mi się, żeby znała Charlesa tylko z gazety dla snobów. Moim zdaniem jest przebiegła i umyślnie nie chce o czymś powiedzieć DeeDee...
    Uciekam nadrabiać dalej i czekam z niecierpliwością na więcej Setha! Mogłabym o nim czytać w nieskończoność :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurcze ja naprawdę nie wiem o co tu chodzi, ale ogólnie mi się podoba. :) Ciekawe co będzie dalej...

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejka :*
    No to jest luks rodzinka :D Rano dziecko sprawdza, czy są rodzice, a jak ich nie ma to wszystko jest w najlepszym porządku :D Ach ci prawnicy... XD W każdym razie rzeczywiście dziwny jest ten zakaz bez uzasadnienia, ale wydaje mi się, że jest wielu takich rodzicieli, który mówią ,,Nie, bo nie".
    No no! Pierwszy raz w tym obrzydliwie pięknym miejscu :d Czy Amber mówiła do drzew? A drzewa ją rozumiały? : o To mnie trochę przeraża...
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Kolejny rozdział, w którym pojawia się jeszcze więcej tajemnic i na razie mało się wyjaśnia. Co nie znaczy, że mi się nie podobało :D.
    "Oczarowana wyciągnęłam rękę, aby namiastki tych roślinności – trawy." - to zdanie wydało mi się trochę bez sensu, jakbyś zgubiła parę wyrazów. Poza tym małym mankamentem reszta była w porządku :D.
    Dziwi mnie ta nagła zmiana zachowania rodziców DeeDee. Dlaczego nie chcą, żeby poszła na tą imprezę? Co takiego ma się wydarzyć w piątek, że wolą, aby ich córka została wtedy w domu?
    Hm, Amber znowu jest tajemnicza. Wspomina o czymś, a potem tego nie wyjaśnia :D. Zastanawiam się tylko, po co Amber zabrała DeeDee na krótką chwilę do Sensum Orbis?
    Lecę do następnego.

    OdpowiedzUsuń
  11. Czy tylko ja czuję, że w piątek wydarzy się coś niedobrego? No bo niby dlaczego zachowanie rodziców Dee Dee nagle ulega takiej zmianie. Zazwyczaj obojętni na to co robi ich córka, przyzwalają jej na wyjścia i spotkania, głownie są nieobecni w domu... Aż tu nagle... wydaje się jakby czegoś się obawiali, a w efekcie, chcieli sprawowac większą kontrole nad nasza Dee. To samo tyczy się Charlesa. Z początku przecież nie mieli do niego żadnych zastrzeżeń. Dlaczego nagle zmieniają zdanie?
    Perspektywa tego, że Shelly i Dee Dee, miałyby wymknąć się na imprezę co najmniej mnie fascynuje. Zwłaszcza, ze pierwsza z nich jest skrytą i cichą osóbką. Określiłabym ją nawet taką męczennicą, bo zawsze ulega i nie potrafi postawić na swoim. Zobaczymy co z tego wyniknie. Intuicja podpowiada mi, że przyjaciółki wybiorą się na tą imprezę.
    Jedyne czego nie do końca rozumiem, to po co Amber zabrała Dee na tą krótką wycieczkę do Sensum Orbis? Przekazała wiadomość, drzewom, ale jak na to miała wpłynąć obecność bohaterki?
    Biegnę dalej :*

    OdpowiedzUsuń
  12. A więc zaczęło się robić mistycznie. Jednak nie do końca rozumiem ten fragment, jakby brakowało mi pewnego elementu, jakiegoś opisu.

    Co zaś tyczy się imprez, to jestem zdania, że bawić to się powinno za młodu, więc nie rozumiem rodziców, co ograniczają wolność swoich pociech na każdym kroku. Jeszcze gdyby mieli powód, złamane już raz zaufanie, szlaban, problemy z nauką. Wydaję mi się, że odmowę należałoby poprzeć jakimś argumentem, bo przecież te dziewczyny to nie są małe dzieci, a już dorosłe panny.

    Amber - u nas jest taka galeria xD A poważnie, to u takiej też bałbym się siadać.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Zgodnie z obietnicą - za jasny tekst, nie można czytać :D

    Podoba mi się, mimo wszystko, ta ciężka relacja z rodzicami. Zazwyczaj przy egocentrycznych matkach i ojcach bohater jest takim buntownikiem, co dużo pyskuje, a tutaj mamy postać stłamszoną, która nie rozumie do końca swojej sytuacji.

    Tak zwróciłam teraz na coś uwagę - może warto częściej pisać imię głównej bohaterki? Bo historia jest pisana z jej perspektywy, więc nie masz przywołania podmiotu. A do niej też rzadko mówią po imieniu. Więc może lepiej pisać jakieś "Bożena, jak ci minął dzień?" zamiast "Jak ci minął dzień?". Chyba że to coś zamierzonego :D

    Oj chyba zamierzonego, bo przyznaję się bez bicia, że cały czas odnoszę wrażenie, że coś mi umknęło. Potem czytam znowu i niby nic a jednak tak. Dlatego boję się tego Charlesa, jest dla mnie tan enigmatyczny, że normalnie go nie ma, ale dla mnie to taki demon, co czai się za rogiem.

    Jestem ciekawa, co dalej. Zwłaszcza w sprawie tej imprezy.

    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń