niedziela, 18 września 2016

Rozdział XIII cz. 1

W poprzednim rozdziale...
Aloisa postanowiła się ze mną zaprzyjaźnić. A przynajmniej tak mi się wydaje, bo sama zaproponowała, że odwiezie mnie do domu. Z tymże zanim to zrobiła pojechałyśmy pod jakąś ekskluzywną willę i spotkałyśmy się z jakimś chłopakiem, który najwyraźniej ma coś wspólnego ze złodziejami. Mam wrażenie, że Ali nie do końca jest wierna swoim przyjaciołom i że chyba nie zdaje sobie sprawy, że jestem bardziej spostrzegawcza niż jej się wydaje. Powiedziałabym o tym Sethowi, ale kiedy proponuje, żebym została jego „pieskiem tropiącym”, ta sprawa przestaje mnie interesować. Rzucam OPF. I... chyba nie wychodzę na tym najlepiej.

Uderzył mnie obrzydliwie słodki zapach – mdły i duszący, który sprawił, że zaczęłam mocno kaszleć. Znałam już tę woń, ale nie chciałam uwierzyć w to, co oznaczała. To przecież było niemożliwe. Wzięłam głęboki oddech, głośno zasysając powietrze i gorączkowo starałam się przypomnieć sobie, jak w ogóle doszło do całej tej sytuacji. Zaczynałam panikować.
Otworzyłam oczy, a przynajmniej tak mi się wydawało. Wokół panowały egipskie ciemności. Chciałam płakać, ulżyć sobie i przynajmniej zająć czymś umysł – ocieranie łez z policzków to z pewnością świetny sposób na odwracanie uwagi – ale nic takiego się nie wydarzyło. Boże, czy ja w ogóle żyję?
Spod zapachu słodyczy powoli wyłaniała się inna woń. Uznałam to za dobry znak. Wytężyłam węch. Jeszcze zanim zdążyłam połączyć to, co poczułam, z właściwą nazwą, żołądek skręcił mi się z obrzydzenia. W ustach poczułam kwas i z trudem powstrzymałam się od wymiotów. W powietrzu unosił się zapach zgnilizny.
Tak, na pewno jeszcze żyję – mój żołądek skutecznie mi to uświadomił.
Nie spodziewałam się jednak zobaczyć cukierkowego lasu, który pokazała mi Amber i który był moim głównym skojarzaniem z Sensum Orbis. Znalazłam się w o wiele mroczniejszym i bardziej niebezpiecznym miejscu, a skoro tak, to musiał mnie tam zabrać prawdziwy złodziej – potwór, przed którym przestrzegał mnie Seth.
George.
Nagle wszystko sobie przypomniałam, a miejsce strachu w moim sercu zajęła wściekłość. Zacisnęłam dłonie w pięści. Przeklęty, dwulicowy drań! Chciałam jak najszybciej o wszystkim powiedzieć Rachel i niewiele by brakowało, a zerwałabym się z miejsca.
Cichutki głosik w mojej głowie zastanawiał się, czy to było konieczne. A jeśli ona była tam ze mną? Przeszły mnie ciarki. Co innego ja – wiedziałam już o złodziejach, mogłam sobie mniej więcej wyobrazić, co miało się wydarzyć, a co innego ona – drobna, wystraszona, nie mająca bladego pojęcia, co w ogóle się wydarzyło. Powtarzałam sobie, że to niemożliwe, że przecież George powiedział, że spotkają się wieczorem, a miejsce, w którym się spotkaliśmy jest dalekie od domu Rachel… Ale czy to rozsądne wierzyć kłamcy?
Chciałam, żeby w końcu coś się wydarzało. Miałam dość bezczynności, ale jednocześnie bałam się wstać i iść na oślep. Nie wiedziałam nawet, co było metr przede mną, a mogłam siedzieć na brzegu urwiska czy też głębokiego, trującego bagna.
Drgnęłam, gdy nagle coś przede mną się poruszyło. Przeszło mi przez myśl, że to z pewnością był złodziej uczuć. Odgłosy stawały się coraz częstsze i głośniejsze, a ja nabrałam pewności, że to musiała być więcej niż jedna osoba. Irytowało mnie, że nikt nic nie mówił. Dlaczego krzątali się po jakiejś totalnej próżni, zamiast zrobić to, co do nich należało?
Usłyszałam czyjeś kroki, tym razem znacznie bliżej mnie. Przełknęłam ślinę. Zmrużyłam oczy, ale nie widziałam nawet zarysu sylwetki. Mimo to czyjś spokojny oddech owiał moją twarz, a sekundę później czyjeś palce zacisnęły się na mojej szyi. Chciałam krzyknąć, ale głos dosłownie uwiązł mi w gardle.
– Spokojnie – odezwał się cichy, znajomy głos. – To ja. Charles. Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.
Mimowolnie odetchnęłam z ulgą, za co od razu się skarciłam. Charles był równie niebezpieczny, co reszta. Niełatwo było jednak o tym pamiętać, kiedy jego perfumy tak skutecznie maskowały wszechobecny odór i przynosiły choćby chwilową ulgę. Z przyjemnością wzięłam głęboki oddech.
– Nie próbuj nic mówić. Po wszystkich musimy porozmawiać. Tylko nie zwracaj na siebie zbytniej uwagi, dobrze?
Pokiwałam głową.
– W porządku. Bądź grzeczna.
Kiedy zdałam sobie sprawę, że odchodzi, po raz ostatni zaciągnęłam się jego perfumami.
Po jakimś czasie – wydawało mi się, że minęła wieczność – czarna plama przede mną zaczęła ustępować i z początku pomyślałam, że to tylko moje urojenia. Zmiany zachodziły stopniowo – z ciemności do nieco jaśniejszej ciemności, aż w końcu mogłam wyodrębnić poszczególne kształty i kolory.
Zamarłam. Choć oddychałam, miałam wrażenie, że się duszę – tak jakby całe powietrze rozpływało się gdzieś po drodze z gardła do płuc. Przetarłam twarz dłonią, wmawiając sobie, że wszystko będzie dobrze, mimo że bolesna prawda na dobre wryła się już w mój umysł.
Prawie dwudziestu młodych ludzi, których jedynym błędem, jaki popełnili tamtego popołudnia, to że zdecydowali się cieszyć piękną pogodą i wyjść z domu. Nigdzie jednak nie dostrzegłam Shelly, co przyniosło uczucie przynajmniej tymczasowej ulgi.
– Amy, obiecuję, że wszystko będzie dobrze – usłyszałam obok siebie i obróciłam się gwałtownie, myśląc, że ten ktoś mówi do mnie. Chłopak siedzący obok mnie przytulał czule ogniście rudą dziewczynę. Powinnam była odwrócić wzrok, ale trudno było przejść obojętnie tego słodko-gorzkiego obrazka.
– Choć raz w życiu mógłbyś być szczery, wiesz? – Szept dziewczyny był niemal niesłyszalny, ale spokój w jej głosie sprawiał, że oczy znów zaczęły mnie piec, zbierając się do płaczu.
– Nie kłamię, to raczej… udawanie.
Na kilka sekund zapadła cisza. Jedynymi dźwiękami były ciężkie oddechy i tłumione szlochy, od których wolałabym odgrodzić się grubym, dźwiękoszczelnym murem. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ciemności nie było mi lepiej.
Wzdrygnęłam się, kiedy nagle przede mną buchnęła para, a wstrętny zapach wzmógł się na sile. Starałam się oddychać przez gardło, ale nie przynosiło to zbyt wielkich rezultatów.
– Czemu zawsze to tak długo trwa? – z oddali rozległ się kobiecy głos, który również wydał mi się dość znajomy.
Jak na zawołanie, w sali zapłonęło kilka świec, a nasi oprawcy w końcu wyszli z cienia. Bez wątpienia wszyscy należeli do Gwardii – wystarczyło tylko na nich spojrzeć, żeby dostrzec coś, czego nie dało się opisać słowami i co nie zależało tylko od ich ubioru. Ich postawa, ich gesty i mimika, każda z tych rzeczy mówiła, że w tym świecie mają dużo do powiedzenia. Jedyną rzeczą, która zakłócała ten piękny obraz był czarne nieprzenikalne okulary, które nosił każdy z nich i które nie pasowały to otaczającej ich aury wyrafinowania.
– Spokojnie, Audrey. Później możesz to sobie odbić. – George, chcąc nie chcąc, zwrócił moją uwagę na jedyną kobietę w ich gronie.
Nie rozpoznałam jej od razu. W słabym blasku świec wyglądała całkiem inaczej niż na imprezie sylwestrowej, ale to zdecydowanie była ona. Audrey chyba też mnie rozpoznała, bo gdy nasze spojrzenia się spotkały – a przynajmniej tak mi się wydawało, bo przez okulary nie mogłam mieć takiej pewności, rozchyliła usta w czymś, co wzięłam za zdziwienie.
Poczułam się jak idiotka. Nie mogłam uwierzyć we własną głupotę i to, że wcześniej nie skojarzyłam faktów i nie uświadomiłam sobie pochodzenia „siostry” Charlesa. Przyglądałam się jej jeszcze przez dobre kilka sekund, jak gdyby to miało sprawić, że przestanie być tą samą osobą, z którą rozmawiałam o przeprowadzce do Los Angeles i jej rodzinnych interesach.
W końcu odwróciła wzrok i zajęła miejsce na wygodnym fotelu, a w jej ślady poszło jeszcze dwóch mężczyzn. Tylko Charles i George zostali na swoich miejscach. Całość była imitacją salonu – były miejsca do siedzenia, gdzieś z tyłu stał stół, na surowej kamiennej podłodzie leżał dywan, ale to wszystko wyglądało jak wyrwane z kontekstu.
Chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, z czym kojarzył mi się ten widok. W szóstej klasie nauczycielka zabrała nas na wycieczkę do studia filmowego, w którym kręcony jakiś kiepski telewizyjny sitcom. Tamten plan wyglądał dokładnie tak samo – patrząc przez kamerę, nikt nie odróżniłby go od zwyczajnego domu, ale będąc w środku cała magia znikała na rzecz kamer, monitorów i innego sprzętu. Mimo to aktorzy zdawali się nie zwracać na to wszystko najmniejszej uwagi.
– Panowie, zaprosiliście mnie na dobrą zabawę, a tymczasem odnoszę wrażenie, że to tylko kolejne spotkanie sztywniaków. Naprawdę, czasem i ludzie organizują lepsze przyjęcia. – Audrey jęknęła przeciągle i wyciągnęła się na oparciu fotela.
Charles stanął za oparciem jej fotela i wyszeptał coś do ucha. Skrzywiła się.
– Cóż, Philipie, teraz jestem już pewna, że nie potrafisz wyprawiać przyjęć – stwierdziła tonem rozkapryszonego dziecka, patrząc przy tym na George’a.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Ten dupek okłamał Rachel nawet w tak błahej sprawie jak własne imię. Obiecałam sobie, że jeśli wyjdę z tego cało, dopilnuję, żeby nigdy więcej nawet nie spojrzał na moją przyjaciółkę.
– Dobrze, już dobrze, Aud. – Philip/George rzucił się pod nogi Audrey i, ująwszy jej dłoń, złożył na niej delikatny pocałunek. – Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
Jeden z mężczyzn, wysoki i czarnoskóry, wyszedł naprzód spokojnym i rozluźnionym krokiem, działając na mnie niemal hipnotyzująco. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Włoski na karku stanęły mi dęba, a za każdym razem, kiedy złodziej zwalniał albo choćby poruszał ręką, wstrzymywałam oddech.
Po chwili dołączył do niego także Philip. Z błogim uśmiechem delektował się czymś, czego ja nie potrafiłam wyczuć, dodatkowo powolnymi ruchami dłoni zgarniając do siebie tę woń. Jego przyjaciel nie zawtórował mu – po jego wykrzywionej minie poznałam, że najchętniej skończyłby z tą farsą tak szybko, jak to tylko możliwe.
Marzyłam o tym, żeby stać się niewidzialna. Marzyłam, żeby zemdleć i nie musieć tam być i czekać na łaskę lub niełaskę. Philip wymienił porozumiewawcze spojrzenie ze swoim przyjacielem, a moje serce w tym czasie omal nie wyskoczyło z piersi.
Philip i jego towarzysz odwrócili się w moją stronę. Zaczęłam okręcać skrawek koszulki wokół palca. Smród przybrał na sile – otaczał tę dwójkę złodziei i najwidoczniej wcale im nie przeszkadzał, choć mnie nieomal odbierał zmysły.
– Philip! Casper! – Głos Audrey był dla mnie wybawieniem. – W dalszym ciągu się nudzę!
– Spokojnie, kochana. Wstrzymaj się jeszcze chwilę.
Zaczęłam się zastanawiać, jak często takie sytuacje miały miejsce i czy moi rodzice brali w nich udział. Czy stoją z aroganckimi uśmieszkami nad swoimi ofiarami, tym samym doprowadzając je do obłędu? Potrząsnęłam głową, żeby wygonić z głowy podobne myśli – inaczej naprawdę zaczęłabym płakać.
Philip i Casper w końcu spoważnieli, kończąc swój beztroski spacer. Zdałam sobie sprawę, że zatrzymali się tuż obok mnie, naprzeciwko „zakochanej pary”. Przygryzłam wargę i ukradkiem zerknęłam na ich twarze, nie chcąc ściągnąć na siebie niczyjej uwagi. Byli chyba jedynymi ludźmi, którzy nie drżeli ze strachu przed złodziejami, przejmując się bardziej sobą nawzajem. Wystawienie ich spokoju na próbę zapewne miało być świetnym sposobem na zapewnienie sobie rozrywki i zaimponowanie Audrey.
– Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do mojej drogiej przyjaciółki, nie czujecie się znużeni swoim pobytem – Philip pytał ich tonem troskliwego gospodarza i przez chwilę nawet tak wyglądał. Przez chwilę wyglądał jak chłopak godny mojej przyjaciółki.
Nie odpowiedzieli. Ich spojrzenia zastępowały wszystkie słowa. Philip, najwidoczniej zadowolony z takiego obrotu spraw, niedbale przesunął ręką po włosach i zwrócił się do przyjaciela:
– Jak myślisz, czego brakuje do dobrej atmosfery?
Casper, szczerząc zęby, wyciągnął zza paska niczym niewyróżniający się sztylet i okręcił go kilka razy. Ostrze błysnęło złowieszczo w blasku świec i wydawało się błagać o ofiarę ze świeżej krwi jakiegoś nieszczęśnika.
– Mam nadzieję, Aud, że to cię zadowoli – rzucił Philip.
W tej samej sekundzie Casper wyrzucił nóż, trafiając idealnie w stopę Amy. Powietrze przeszył pisk – krótkie, lecz perfekcyjne cięcie, które odbijało się echem po mojej głowie jeszcze przez jakiś czas, choć tak bardzo chciałam wyrzucić je ze swojego umysłu.
Podwinęłam nogi i odsunęłam się możliwie jak najdalej. Nie potrafiłam się temu przyglądać. Odszukałam wzrokiem Audrey, która wcale nie przejmowała się wysiłkami Philipa i nachylona nad Charlesem szeptała coś nerwowo, podczas gdy on chyba starał się ją uspokoić.
Ciekawiło mnie, jakie łączyły ich relacje. Podczas imprezy dostrzegłam w ich wyglądzie dużo podobieństw, ale kiedy przyjrzałam im się bliżej, stwierdziłam, że mogły wynikać ze środowiska, w którym żyją. Oboje mieli tę samą dystyngowaną postawę i ten sam spokojny wyraz twarzy, co dobrze stwarzało iluzję ich pokrewieństwa.
Przygryzłam wargę. Kimkolwiek by dla siebie nie byli, ich wzajemna zażyłość zdecydowanie wysuwała się na pierwszy plan i choć nie powinnam się tym interesować, mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, jak wygląda dworskie życie.
– Wściekłość. – Moje rozmyślania przerwało westchnienie Philipa, który z politowaniem przyglądał się chłopakowi Amy. Biedak, wstawiając się za nią, podniósł się na równe nogi i zacisnąwszy dłonie w pięści, najwyraźniej szykował się na wymierzenie ciosu.
Philip wziął głęboki oddech.
– Cudownie. Nieprawdaż, Aud, że to cudowna mieszanka?
– Mhm. Cudownie pospolita.
Casper uśmiechnął się pod nosem, ale spoważniał pod spojrzeniem Philipa. Zacisnął usta, tak że jego wargi stały się niewidoczne, a nozdrza drgały niepokojąco. Skuliłam się jeszcze bardziej.
– Jak widzisz, chłopcze, nie mam dziś szczęścia – warknął. – A to oznacza, że ty też go nie masz.
Philip złapał go za mankiet koszuli i jednym szarpnięciem przyciągnął go do siebie. Dla chłopaka była to dobra okazja, żeby zadać cios. Zamachnął się, a ja zamknęłam oczy, nie chcąc widzieć tej burzy, którą może wywołać. Wiedziałam, że Philip się wścieknie. Gorzej niż wścieknie. Bałam się myśleć, co mógłby zrobić.
Jednak kilka sekund później wciąż nic się nie działo. Ostrożnie rozchyliłam powieki. Philip jedną ręką trzymał swoją ofiarę uniesioną nad ziemią. Wyglądał jak zwycięzca olimpiady, pokazujący tłumowi swój złoty medal.
– Ostatnie słowa? – spytał beztrosko, jak gdyby proponował mu papierosa.
– Zostawcie ją.
– Słodkie. I cudownie pospolite. – skwitował Philip.
– Kocham cię, Patrick – wyszeptała Amy.
Oddychała tak ciężko, że przestraszyłam się, że zaraz zemdleje. Przesunęłam się bliżej niej i delikatnie dotknęłam jej ramienia. Musiałam to zrobić, dać jej znać, że jestem obok i nie jestem tchórzem.
Amy uśmiechnęła się słabo i uścisnęła moją dłoń. Wzięła jeszcze jeden głęboki oddech. A potem jednym szybki ruchem wyciągnęła nóż z rany i zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, co miała zamiar zrobić, rzuciła nim w swojego chłopaka.
Ostrze wbiło się gładko w jego szyję.
Wszyscy dokoła zamarli. Nikt się nie poruszył, nikt nie wypowiedział słowa i tylko koszula Patricka, powoli zabarwiająca się na czerwono, przypominała mi, że czas wcale się nie zatrzymał.
Po chwili Philip odrzucił ciało z obrzydzeniem i cofnął się o krok, jakby nie chciał mieć z tym nic wspólnego.
– Wybacz – wyszeptała Amy i osunęła się w moje ramiona.
Ułożyłam ją delikatnie na ziemi. Uśmiechała się delikatnie, niemalże błogo, i wiedziałam, że mimo że nadal żyła, znajdowała się już w o wiele lepszym miejscu. Na usta cisnęło mi się pytanie, skąd wiedziała, ale to raczej nie był odpowiedni moment na jego zadanie.
W sali rozbrzmiał dźwięczny kobiecy śmiech. Ten dźwięk pochodził z innej rzeczywistości, ze świata, w którym ludzie nie umierali w tak beznadziejnie prosty sposób, świata, w którym nie byłam więźniem i którego zapach nie przyprawiał mnie o mdłości. Audrey musiała być właśnie w takim miejscu, inaczej jakże mogłaby się śmiać?
– Aud, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo uszczęśliwia mnie twój dobry humor – skomentował Philip i odsłonił szereg śnieżnobiałych zębów. – A ty, mała, sprytna suko… – Westchnął żałośnie. – Naprawdę chciałem podarować ci spokojną śmierć.
Amy nie otworzyła oczu, kiedy Philip bezpośrednio się do niej zwrócił. Nie zrobiła tego nawet wtedy, gdy złapał ją za kostkę i wolnym krokiem przeciągnął ją na środek sali, ale zauważyłam tym razem mocno zaciskała powieki i walczyła ze sobą, żeby nie dać poznać po sobie bólu.
Ścisnęło mnie w gardle. Powinnam jej pomóc, tak jak zrobiłby ktoś z OPF-u, ale przecież chwilę wcześniej zrezygnowałam z udziału w tym wszystkim i poczułam jeszcze większy żal do Setha, że chciał zmarnować moją jedyną szansę i związać mnie z czymś tak bezużytecznym jak „tropienie”.
Jestem w OPF-ie czy nie, wszyscy jesteśmy ludzi, czy tak? Przeprowadzałam szybki rachunek zysków i strat i choć wszystko przemawiało za siedzeniem cicho, nie mogłam odpędzić od siebie przeczucia, że to nie był właściwy wybór. Zerknęłam na pozostałych. Czekali i raczej nikt nie palił się do zostania bohaterem dnia. Przecież nawet nie mieli pojęcia, co się wokół nich działo. Ale ja tak.
Zostaw ją – wyszeptałam cicho. Już przy pierwszej wypowiedzianej głosce dopadły mnie wątpliwość i marzyłam o tym, żeby nikt mnie nie usłyszał. Wszyscy wydawali się tak zajęci sobą, że nie powinni byli zwracać uwagi na to, co ktoś tam sobie markotał pod nosem.
Ale gdy Philip odwrócił się w moją stronę, wiedziałam już, że moje wychylenie nie uszło jego uwadze. Żadne moje kolejne słowa nie mogły mnie uratować i cofnąć tego, co powiedziałam.
Pot oblewał całe moje ciało, serce łomotało tak głośno, że byłam pewna, że wszyscy słyszeli jego nierówny rytm. Z obrzydzeniem nachyliłam się nad ciałem Patricka i lepkimi dłońmi sięgnęłam po nóż. Wmawiałam sobie, że to sen, że tak naprawdę to nie ja zachowuję się jak największa idiotka na świecie i wcale nie tak trudno było mi uwierzyć w to kłamstwo. Kolory wokół mnie dziwnie wyblakły, kształty straciły na wyrazistości i zacierały się ze sobą i, Boże, czy ten smród mógł być jeszcze bardziej odurzający?
Na drżących nogach podniosłam się z ziemi, mocno zaciskając dłoń na rękojeści noża. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych, które niemalże parzyły skórę, przez co jeszcze bardziej zakręciło mi się w głowie. Ostatni głos rozsądku podpowiedział mi, że już ktoś powinien mnie zatrzymać, zaprotestować, ale musiałam wyglądać tak żałośnie, że moje starania uznali za dobrą, choć z pewnością nieplanowaną, rozrywkę.
– Zostaw ją – powtórzyłam głośniej, nawet nie wiedziałam, po co.
Philip odrzucił kostkę Amy, nagle straciwszy zainteresowanie dziewczyną. Mimo że chyba taki właśnie był mój cel, wcale nie poczułam się od tego lepiej.
– W porządku, w porządku – odparł złodzieje i przybrał przestraszoną minę, podnosząc ręce w geście poddania. – Cóż, to zdecydowanie przeciwnik godny uznania, prawda? Mam nadzieję, że zgodzi się na pertraktacje.
 Wybuchnęli śmiechem. Moje policzki płonęły i marzyłam, żeby przyłożyć je do czegoś zimnego. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc zamiast tego oddychałam głośno i liczyłam na to, że to nie będą ostatnie oddechy w moim życiu.
– Philipie, skąd twój ironiczny ton? Czyżbyś lekceważył płeć piękną? – spytała nagle Audrey, udając obrażoną i przynajmniej chwilowo wybawiając mnie z opresji.
– Myślę, że doskonale znasz mój stosunek do tej sprawy, Aud. Ty i Najjaśniejsza pani, to jedyne jej przedstawicielki, których nie lekceważę. Wszystkie inne zostały stworzone tylko i wyłącznie dla mojej przyjemności.
– O, co za seksizm. – Audrey podniosła się z fotela i stanąwszy za Philipe, oparła rękę na biodrze. – Czy nie mamy przypadkiem dwudziestego pierwszego wieku?
– W takim razie jestem naprawdę starej daty. Zresztą, chyba oboje pamiętamy czasy, kiedy to nie było niczym niezwykłym, co? – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– A Rachel? – wymsknęło mi się. Musiałam stanąć w obronie przyjaciółki.
Philip wydął usta. W dalszym ciągu był rozbawiony, ale chyba nie spodziewał się, że odważę się jeszcze odezwać.
– Rachel… – Westchnął z rozmarzeniem. – Tak… Zdecydowanie nie należy do grupy, którą… – zrobił teatralną pauzę – darzę choćby minimalnym szacunkiem.
– Ty. Zasrany. Draniu. – Wydusiłam z siebie, po tym jak przez kilka sekund gapiłam się na niego z otwartą buzią, szukając odpowiednich słów. Choć nie mogłam uwierzyć, że przeszły mi przez gardło, nie wiedziałam, co mogłoby być właściwsze.
Wyciągnęłam przed siebie moją jedyną broń i przemaszerowałam przez salę. Otaczała mnie dziwna energia. Smród zelżał i zmienił się w mdły, ziemisty zapach, który przenikał przez skórę i wypełniał każdą komórkę ciała. Zakręciło mi się w głowie, ale nie zatrzymałam się. Już po chwili zawroty minęły i poczułam się o wiele silniejsza.
Stanęłam metr od Philipa i wycelowałam ostrzem w jego twarz. Musiał się naprawdę dobrze bawić, skoro pozwolił mi zajść tak daleko.
– Co proszę?
– To, że jesteś pieprzonym sukinsynem – powiedziałam z zaskakującym dla siebie chłodem.
Philip zmarszczył nos.
– Wybacz, skarbie, ale zazwyczaj spędzamy czas na królewskim dworze, a obok ciebie stoi prawdziwa dama. Uważaj na słowa.
Prychnęłam.
– Widziałam i słyszałam wystarczająco dużo, żeby wiedzieć, że jesteś zwykłą kanalią, a nie żadnym dworskim dżentelmenem. – Nachyliłam się, żeby moja broń znalazła się bliżej jego twarzy. – Jeszcze kilka dni temu jedliśmy razem lunch, George. Rachel nie mówi o niczym innym tylko o tobie. Dżentelmen raczej nie używał by tych waszych… magicznych sztuczek! Nie miałeś prawa.
Głos mi się załamał. Opuściłam nóż o kila centymetrów, bo nagle zaczął mi niewyobrażalnie ciążyć. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo Rachel to wszystko przeżyje. Naprawdę uwierzyła w swoje szczęście i to, że może wyrwać się spod władzy nadopiekuńczych rodziców. Spotka ją kolejne rozczarowanie.
– Cóż, nie ukrywam, że otumanienie twojej koleżanki było dość łatwe – powiedział w końcu Philip. – Ale, jeśli to poprawi ci humor przed śmiercią, przysięgam na Kamień Mocy, że nie używałem żadnych sztuczek, bo tego nie potrafię. Spójrz prawdzie w oczy. Twoja przyjaciółka jest łatwa.
– Nie znasz jej – warknęłam i z powrotem podniosłam broń.
– Mówisz o tej wzruszającej historii o restrykcyjnych rodzicach? Zdążyłem się już tego nasłuchać.
Philip znów przechadzał się swobodnie. Dostosowywałam się do niego i nie pozwalałam mu znaleźć się za moimi plecami, cały czas trzymając go na celowniku. Mogłam po prostu w niego rzucić, tak jak pokazał mi Seth na treningu, ale bez wsparcia na niewiele by się to zdało. Tak naprawdę cokolwiek bym nie zrobiła, na niewiele by się zdało i im dłużej analizowałam sytuację, tym mocniej to sobie uświadamiałam.
– A tak na przyszłość, nie, żebyście ją mieli… – Philip zakaszlał ze śmiechu. – Radzę wam, drogie dzieci, słuchać się starszych, bo okazuje się, że mają dość sporo racji. Rodzice Rachel, a to ci niespodzianka, doskonale wiedzą, kim są fures. I za każdym razem, gdy nie pozwalali jej gdzieś pójść, po prostu dostawali cynk, że okolica może nie być całkowicie bezpieczna.
Założył ręce za plecami. Wyglądał na naprawdę dumnego z siebie, a ja o niczym nie marzyłam, jak tylko o posiadaniu umiejętności, do zerwania mu z twarzy tego głupkowatego uśmieszku.
– Zabawne, że choć przez całe jej życie starali się ją ochronić przed fures, ona sama dosłownie wepchała się w objęcia jednego z nich. Mała, naiwna desperatka.
Ktoś roześmiał się i stwierdził, że właśnie o to chodzi w takich imprezach.
– Dawno nie widziałem takiej szopki – stwierdził Casper, poprawiając okulary.
– Rzeczywiście, niezłe przedstawienie, ale wydaje mi się, że pora antrakt – Charles w końcu zabrał głos i nie brzmiał na zadowolonego.
Zerknęłam przelotnie w jego stronę. Stał wycofany od reszty grupy, z rękami splecionymi na piersi. Mogłabym przysiąc, że przyglądał mi się oskarżycielsko. Rozumiałam go – obiecał mi ratunek, a ja zmarnowałam swoją szansę dla obrony honoru przyjaciółki.
Philip wykorzystał moją nieuwagę i przyciągnął mnie do siebie. Wykręcił mi rękę, a nóż wypadł mi z dłoni. Jęknęłam cicho i zgięłam się w pół, a do oczu napłynęły mi łzy. W myślach przeklęłam swoją głupotę.
– Poszło zadziwiająco łatwo. Jak widać, dobierasz sobie przyjaciółki podobne do siebie.
Prychnęłam cicho. Wcześniej bałam się słów takich jak kochać czy nienawidzić, bo zdawałam sobie sprawę z ich mocy. Były zdecydowanie zbyt silne, zbyt ostateczne, aby używać je w normalnej rozmowie, więc zachowałam je na szczególną okazję. I stało się. Nienawidziłam tego faceta. Bałam się go, czułam wobec niego niechęć i obrzydzenie, ale przede wszystkim nienawidziłam go całym znaczeniem tego słowa. Chciałam, żeby zginął tysiąc razy bardziej bolesną śmiercią niż wszystkie jego ofiary razem wzięte.
Przestraszyłam się samej siebie i własnych myśli, ale z drugiej strony, czy nie na to zasługiwał? Z pewnością nie pierwszy raz organizował zbiorowe egzekucje. Powinien cierpieć. I powinien żałować, że w ogóle pomyślał, że w ogóle pomyślał o przechodzeniu tą samą ulicą co ja.
Miałam wrażenie, że ktoś nagle znacznie podkręcił ogrzewanie. Zalała mnie fala gorąca i zaczęłam się pocić. Martwiłam, jak wyglądała moja koszulka, choć zdawałam sobie sprawę że to niedorzeczne. Przymknęłam oczy i oddychałam głośno. Miałam wrażenie, że płonę.
– Co się… – usłyszałam za sobą głos Philipa i nagle upadłam na ziemię.

1 komentarz:

  1. Pod ostatnim rozdziałem napisałam, że zbytnia pewność siebie DeeDee może sprowadzić na nią kłopoty i proszę bardzo – mamy problem. Pamiętam ten rozdział jeszcze z poprzedniej wersji, ale nie jestem w stanie powiedzieć, jakie zaszły w nim zmiany. Chyba minęło za dużo czasu :D W każdym razie bardzo utkwiła mi w głowie ta zakochana para. Dzięki nim świetnie pokazałaś, że trafienie do tego miejsca to naprawdę jest koszmar, że nikt nie jest bezpieczny, że w jednej chwili jesteście we dwoje, kochacie się, a w drugiej jesteś już sam. To mi chyba najbardziej zadziałało na wyobraźnię. Bo wiadomo, że DeeDee przeżyje. A tamci niekoniecznie.
    Podoba mi się, że DeeDee chciała coś zrobić, że się postawiła, starała walczyć zamiast iść bez słowa na rzeź jak owieczka. Ale podobało mi się też to, że nie podołała. Byłoby to mało realistyczne, jakby udało jej się cokolwiek zrobić i zagrozić jakoś temu Georgowi :D
    Ciekawa jestem czy Charles jej pomoże. No bo niby czemu? Nie ma chyba powodu, a mimo wszystko podszedł do niej i coś szepnął.
    No i przede wszystkim, czy uda jej się jakoś wydostać. A jeśli tak, to jak?
    Bardzo przyjemnie czytało mi się ten rozdział ;)
    Pozdrawiam i czekam na więcej! ;*

    OdpowiedzUsuń