piątek, 18 listopada 2016

Rozdział XIII cz. 2

W poprzednim rozdziale...
Obudziłam się w ohydnej grocie cuchnącej stęchlizną i z wielkim wysiłkiem udało mi się przypomnieć sobie, co w ogóle się stało. Odpowiedzieć jest jedna: George. A raczej Philip czy jak tam sobie jeszcze zapragnie. Najwidoczniej nie jest tym, za kogo podał się Rachel i choć pewnie powinnam siedzieć cicho, emocje wzięły nade mną górę. Postanowiłam bronić honoru przyjaciółki i dosłownie „wyszłam przed szereg”. 

Philip wykorzystał moją nieuwagę i przyciągnął mnie do siebie. Wykręcił mi rękę, a nóż wypadł mi z dłoni. Jęknęłam cicho i zgięłam się w pół, a do oczu napłynęły mi łzy. W myślach przeklęłam swoją głupotę. [...] Zalała mnie fala gorąca i zaczęłam się pocić. Martwiłam, jak wyglądała moja koszulka, choć zdawałam sobie sprawę że to niedorzeczne. Przymknęłam oczy i oddychałam głośno. Miałam wrażenie, że płonę. 
– Co się… – usłyszałam za sobą głos Philipa i nagle upadłam na ziemię.

Upadek pozwolił mi się otrząsnąć. Dotykiem odnalazłam leżący w pobliżu nóż i z ulgą zacisnęłam dłoń wokół rękojeści. Szybkim ruchem odwróciłam się do Philipa, niemal z przyzwyczajenia wycelowałam w niego ostrze i… zamarłam z zaskoczenia. 
Dłonie Philipa, jeszcze przed chwilą trzymające mnie w stalowym uścisku, pokryte były czarnym pyłem. Ze świstem nabrałam powietrza. Przyglądałam się im z niedowierzaniem, mrugając szybko, jak gdyby wszystko za chwilę miało wrócić do normy. Gdy tak się nie stało przyszedł mi do głowy najbardziej niedorzeczny wniosek: czy ja to zrobiłam? 
Zresztą, nie tylko mnie brakowało wiary. Złodzieje uczuć na kilka sekund dosłownie zatrzymali się czasie, a gdy w końcu zdjęto z nich tajemniczy zły urok, Philip syknął:
– Ty suko… 
Cofnęłam się na czworakach, nie wypuszczając noża z dłoni. Cieszyłam się, że nie mogłam zobaczyć jego spojrzenia, bo wiedziałam, że obecna w nim furia mogłaby mnie zabić. Naprawdę udało mi się go wkurzyć. Pogratulowałabym sobie, gdybym tylko miała czego. Jak ja to zrobiłam? Przecież ja nie… Nic nigdy mi nie wychodziło, więc skąd nagle… to.
Philip ściągnął łopatki i poprawił marynarkę. „Cisza jest bardziej przerażająca od krzyku” – przypomniałam sobie jeden z truizmów, który kiedyś przewinął mi się przez facebookową tablicę. Niezdarnie odskoczyłam do tyłu i, starając się brzmieć groźnie, ostrzegłam Philipa, żeby się nie zbliżał.  
– Philip, nie chciałbym się wtrącać, ale… – zaczął ktoś, prawdopodobnie Casper. 
– Więc się nie wtrącaj. To tylko dziecko. Sprytne, ale niedoświadczone i prawie martwe dziecko! 
Przełknęłam ślinę.
– Myślałem, że dostarczysz mi nieco więcej rozrywki, skarbie. Ale teraz widzę, że trzeba to załatwić raz a dobrze. 
Nachylił się nade mną jak dziki kot albo niedźwiedź, szykując się przy tym do skoku, mimo że dzielił nas nie więcej niż metr. Sięgnął po okulary. 
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że teraz albo nigdy i może gdybym się zastanowiła, to jednak wybrałabym nigdy. Wzięłam głęboki oddech. Dokładnie wiedziałam, co powinnam zrobić. Napięłam każdy potrzebny mi do tego mięsień i skoczyłam do przodu. Liczyło się tylko to, żeby trafić. Zamachnęłam się i przeciągnęłam nożem po jego twarzy. Byłam w stanie wyczuć, jak ostrze wbija się w jego skórę i… nie czułam się z tym źle. Kleista gęsta ciecz trysnęła z rany, a ja, o dziwo, nie czułam obrzydzenia. Krew złodzieja była piękna – wyglądała tak, jak gdyby ktoś wymieszał ze sobą kilka farb i dorzucił do tego trochę brokatu. Ten ogromny kontrast – choć groteskowy – jeszcze bardziej mnie przerażał. 
Upadłam na ziemię bez asekuracji i poczułam przeszywający ból w lewym ramieniu, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Przede wszystkim byłam z siebie dumna. Nigdy wcześniej nie czułam tego rodzaju euforii i dlatego odważyłam się zerknąć na Philipa, żeby sprawdzić, jaki szkody wyrządziłam. Mężczyzna klęczał z dłońmi przyłożonymi do twarzy i choć niewiele było widać, jego okulary leżały na ziemi. Z trudem powstrzymałam się od uśmiechu cisnącego się na usta. 
Nikt się nie odzywał. Wszyscy z nerwowym wyczekiwaniem wpatrywali się w Philipa, oczekując na jego oficjalne oświadczenie. Casper, który dalej stał przy reszcie więźniów, niecierpliwie przystąpił z nogi na nogę i odchrząknął. Nie widziałam pozostałych, ale podejrzewałam, że zachowywali się podobnie. Amy, która przypatrywała się całej scenie, posłała mi ciepły uśmiech. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że postąpiłam właściwie. Nie miałam pojęcia, ile czasu upłynęło – może minuty, a może godziny – i choć w tym czasie powinnam było przemyśleć wszystko, co do tej pory zrobiłam, przeprowadzić rachunek sumienia, nie potrafiłam oderwać oczu od Philipa. 
Kiedy w końcu wyprostował się i na powrót założył okulary, zadrżałam ze zdenerwowania. Wciąż był brudny, ale z jego oczami raczej wszystko było w porządku. Poczułam ukłucie zawodu. Dlaczego, do cholery, nie mogłam przeciągnąć tego noża jeszcze trochę dalej?
¬– Na szczęście rany goją się na mnie jak na psie. Wyliżę się. – Odchrząknął. – A teraz wstawaj. Idziesz ze mną. 
Nie zdawałam sobie sprawy co się ze mną dzieje – po prostu wykonałam jego polecenie. Nogi trzęsły mi się tak bardzo, że stawiając każdy kolejny krok, myślałam tylko o tym, że za chwilę się przewrócę. Za każdym razem byłam pozytywnie zaskoczona, bo jednak udawało mi się zachować równowagę – całe szczęście, bo na samą myśl o tym, że Philip miałby mnie gdzieś zanieść, włoski stawały mi dęba. 
– Poczekaj. – Głos Charlesa, który stał ukryty w mroku jaskini, wydawał się pochodzić z nieba i w istocie był moim wybawieniem. – Muszę cię zatrzymać. 
– Że co proszę? – Philip parsknął szyderczym śmiechem. – Jakoś… niespecjalnie rozumiem. 
– Nie możesz nigdzie z nią iść. Po prostu. – Charles wzruszył ramionami. 
– Charlie, tak dla przypomnienia, to mój dom. Nie masz prawa mi tu czegokolwiek zabraniać.
– A ja przypominam, że jest ktoś, kto stoi ponad wszelkimi prawami. Charlotte. Wszyscy przede wszystkim jesteśmy wiernymi poddanymi, służącymi jej wedle ściśle określonej hierarchii. 
Philip zacisnął dłonie w pięści i głośno parskał, przypominając mi rozjuszonego byka. Nie palił się jednak do ataku, choć po cichu na to liczyłam. Był ranny, a Charles z pewnością potrafił o wiele więcej – najwyższa ranga w końcu do czegoś zobowiązuje – i mógłby dokończyć moje dzieło.
– Czyli co? Mam po prostu ją puścić, bo ty tak mówisz? – Prychnął Philip, kręcąc głową. 
– Nie dlatego, że ja to mówię. Rozkazuję ci w imię Królowej. 
– Nie powiesz mi, że Najjaśniejszą Panią obchodzi takie… nic.
Charles nie odpowiedział, lecz położywszy mi rękę na ramieniu, wyprowadził mnie z sali. Tak po prostu. Nie wiedziałam, czy Philip starał się awanturować i jak zareagowali inni – byłam zbyt zajęta stawianiem jednego kroku za drugim, co okazało się być niezwykle wyczerpującym zajęciem. Być może w ogóle nikt nic nie zrobił, bo wszyscy zostali w jakiś sposób zamrożeni. 
Na pewno jednak Audrey była poza zasięgiem tych sztuczek, bo kiedy znaleźliśmy się na ciemnym korytarzu, dołączyła do nas i zaczęła dopytywać, czy sobie poradzimy i czy nie potrzebujemy jej pomocy. Po tonie jakim Charles zapewniał ją o swoich kwalifikacjach, uznałam, że był trochę zażenowany, jednak nie brakowało w nim czułości, którą obdarza się tylko bliskich ludzi.
Ruszyliśmy przed siebie. Ciemność, zamiast wyostrzać zmysły, tępiła je. Powtarzałam sobie, że nie to jeszcze nic nie znaczy i że nie mogę stracić czujności, że wszystko może się jeszcze posypać, a Charles jest takim samym złodziejem jak Philip i reszta, ale nie potrafiłam się powstrzymać się od tego błogiego uczucia ulgi. Zostawiłam za sobą całe to piekło i nie byłam nawet w stanie pomyśleć o życiu tych wszystkich innych ludzi – świadomość kolejnej szansy, kolejnych możliwości, kolejnych wyborów odurzała swoim pięknem. 
Zaczęłam się zastanawiać, czy gdyby Charles okazał się oszustem, miałabym szansę w starciu z nim. Biorąc pod uwagę jego umiejętności, o wiele lepszy zmysł wzroku i to, że wiedział, jak w ogóle wydostać się na zewnątrz, uznałam, że nie wytrzymałabym nawet trzech sekund. Musiałam mu zaufać, nawet jeśli jego motywy mogły okazać się absurdalne. 
– Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem wyszedłem stąd normalnym wejściem – wyznał nagle. Przez echo jego głos wydawał się pochodzić z każdego zakątka korytarza i brzmiało to tak, jakby przemawiała do mnie istota nie z tego świata. – Zwykle przenoszę się tu bezpośrednio z Ziemi. 
– O, więc często tu bywasz? – Grzecznościowa rozmowa z nim mogła być całkiem niezłym pomysłem, ale grzecznościowa rozmowa z użyciem oskarżycielskiego tonu była szczytem głupoty, który kolejny raz udało mi się zaliczyć. 
– Nie, z reguły nawet nie jestem zapraszany. – Może mi się wydawało, ale wyczułam w jego głosie nawet wesoły ton. – Raz na sto lat można sobie pozwolić na trochę zabawy.
Charles zabrał dłoń z moich pleców, więc musiałam iść po omacku, jako jedyny kierunkowskaz mając cichy odgłos jego kroków. Przestraszyłam się, że powiedziałam coś nie tak i zaczęłam gorączkowo myśleć nad naprawieniem tego. 
– Wiesz, czym jesteśmy – stwierdził w końcu, zanim skleciłam jakieś porządne zdanie. – Inaczej zadawałabyś pytania. Czy domyślasz się, dlaczego chciałem z tobą porozmawiać?
Zwlekałam z odpowiedzią przez kilka sekund, żeby na pewno nie popełnić żadnej gafy. 
– Wiem tylko tyle, ile powiedział mi Seth, a on z pewnością nie jest obiektywny. Mówił mi o Stuleciu i o tym, że potrzebujecie nowych Gwardzistów. 
– Nie potrzebujemy – zaprzeczył szybko, jakby to była najbardziej niedorzeczna rzecz na świecie. – Królowa Charlotte w swojej wspaniałości po prostu oferuje możliwość nabycia wspaniałej mocy w dniu Stulecia. Jak możesz się domyślić, to wyjątkowa i wzniosła okazja. 
– Dlatego moi rodzice kazali mi z tobą porozmawiać? Bo uważali, że to będzie dla mnie dobre?
– Nie, nie dlatego. – Usłyszałam szelest materiału i wyobraziłam sobie, że Charles potarł ręką czoło. – Poprosiłem ich, żeby to zrobili. Nie mogli odmówić wysłannikowi królowej, nawet jeśli nie zgadzali się z moimi czynami. 
– Może nie powinnam pytać, ale co zamierzasz zrobić?
– Zamierzam cię przekonać – powiedział to z taką lekkością, jak gdyby mówił, że jego ulubiony kolor to niebieski.
Nie zamierzałam się z nim kłócić ani dopytywać, jak chciałby to osiągnąć, mimo że bez wątpienia było to nurtujące. Tyle rzeczy przemawiało przeciwko niemu – moi rodzice, moja znajomość z Sethem i, przede wszystkim, względy moralne, a jednak on pozostawał całkowicie pewien swojego sukcesu. 
– Ciekawe – mruknął nagle. – Twoi znajomi stoją przy wejściu i zapewne mają nadzieję, że uda im się nas złapać. 
Przyspieszyłam kroku, a najchętniej wybiegłabym im naprzeciw, zapomniawszy już o sprzeczce sprzed, jak myślałam, kilku godzin. Oni zdecydowali się po mnie przyjść pomimo wszystko i nawet jeśli po prostu liczyli, że zmienię zdanie, dla tego zdania ryzykowali własne życia. Zaczęła we mnie kiełkować nadzieja, że to „przyjęcie” wcale nie musi skończyć się totalną katastrofą. Gdyby członkowie OPF-u się pospieszyli mogliby jeszcze uratować resztę porwanych ludzi. 
W myślach starałam się odtworzyć dopiero co pokonaną trasę. Uznałam, że powrót tam wcale nie byłby taki trudny – przez większość czasu szliśmy prosto, przy odrobinie szczęścia z pewnością dotarlibyśmy do celu. Powinno nam się udać. 
A więc to jednak my?, to myśl była krótka i niespodziewana, a zarazem wystarczająco gorzka, żeby nieco ostudzić mój zapał. Łatwo było stanąć po stronie Setha, kiedy obrazy tego, co się wydarzyło, wciąż pojawiały się przed moimi oczami. Wiedziałam, że tak trzeba. Nie miałam tylko pewności, czy to się zmieni, kiedy wrócimy na Ziemię. 
W końcu wyszliśmy na zewnątrz. Siedziba Philipa okazała się być brzydką, skalną kopułą, otoczoną rozległymi bagniskami, nad którymi unosiły się kłęby dymu. Rozczarowałam się, bo miałam nadzieję w końcu zobaczyć Sensum Orbis, które pamiętałam z ostatniej wizyty. Najwidoczniej ten świat był o wiele większy, niż na początku przypuszczałam. 
Jakieś sto metrów przed nami stała grupka ludzi, z których rozpoznałam wystającego ponad resztą Zacka i pełnego entuzjazmu Setha. Kiedy nas zobaczyli, przyjęli obronne pozycje i wyciągnęli broń. 
– Dlaczego nie podejdą bliżej? – wyszeptałam, bardziej do siebie niż do Charlesa.
– Fures bardzo dbają o swoją własność. Philip, jak każdy, ma zabezpieczenia, które uniemożliwiają nieproszonym przekraczanie granic jego ziemi. Swobodnie można chodzić tylko po ziemiach niczyich. 
Przygryzłam wargę. Moje policzki nagle zrobiły się bardzo gorące, a w oczach poczułam zbierające się łzy. To oczywiste, że mój plan o staniu się bohaterką dnia legł w gruzach. Nie rozumiałam, po co w takim razie przyszli, skoro i tak nie mogli nic zrobić. To bezsensu. Na co liczyli? Wzięłam głęboki oddech i starałam się przekonać samą siebie, że to nic, trudno, że muszę pomyśleć przede wszystkim o sobie. 
Postawiłam krok do przodu. Charles złapał mnie za ramię, delikatnie, choć stanowczo. Spojrzałam na niego wystraszona. 
– Mówiłeś, że nie chcesz mnie skrzywdzić. 
– Nie, ale mam ci coś jeszcze do powiedzenia i chciałbym, żebyś mnie wysłuchała. 
Przez chwilę mierzyłam go wzrokiem, starając się odgadnąć, co takiego chciał mi przekazać i czy było to warte dodatkowych nerwów. A miałam go już dość. Jego i gierek, które prowadzili wszyscy dookoła, podczas gdy jedyne, czego pragnęłam, to święty spokój. 
Wyrwałam ramię z jego uścisku i rzuciłam się biegiem. Odległość pomiędzy mną a Sethem wydawała się śmiesznie mała i z łatwością można było pokonać ją w ciągu kilkunastu sekund. Widziałam jak wyciąga rękę, chcąc pokonać dzielący nas dystans. Jakaś niewidzialna siła jednak skutecznie go powstrzymała. Walczył z nią tak zajadle, że na jego czole pojawiły się kropelki potu, ale mimo to nie zdołał przekroczyć wyznaczonej przez Philipa granicy. 
Został mi już tylko jeden krok, aż w końcu wypadłabym z tego przeklętego miejsca i znalazła się pośród moich znajomych. Nie zdążyłam jednak go postawić. Coś powaliło mnie na plecy. Nie wiedziałam, co się  działo. Potwór pojawił się jakby spod ziemi. W moich płucach zapłonął ogień, ale ze wszystkich starałam się nie odpłynąć i skupić na ratowaniu swojego tyłka. 
Oddychałam płytko i szybko. Ostre zęby stwora błysnęły tuż nade mną. Odruchowo wtuliłam twarz w ziemię, żeby znaleźć się jak najdalej od niego. Błoto wypełniło mi usta i przykleiło się do zaciśniętych powiek. Zaczęłam się krztusić, a w głowie miałam tylko jedną myśl: Co to było, do ciężkiej cholery?!.
Przez moje lewe ramię przeszedł rozrywający ból i miałam już pewność, że stałam się pożywką dla tego monstrum. Z trudem uniosłam oczy i uchyliłam powieki. Zobaczyłam wielką futrzaną głowę, która wydawała się zażarcie rozrywać moją rękę na strzępy, a jednak moja skóra wyglądała tak samo jak zawsze. Nie było żadnych śladów krwi. Wypuściłam głośno powietrze. 
Bestia w dalszym ciągu szarpała i gryzła. W dalszym ciągu bolało. Tak bardzo, że miałam ochotę wykrzyczeć na całe gardło wszystkie znane mi przekleństwa, ale było ich zdecydowanie zbyt mało. Czy ja do reszty zwariowałam?
Ktoś szarpnął mnie za drugie ramię i pomógł wstać. Chwilę później, nie wiedzieć jakim cudem, biegłam przed siebie, przy tym z zaskakującą wręcz łatwością utrzymując równowagę.
Obejrzałam się. Stwór, który chwilę wcześniej mnie atakował, rozpłynął się w powietrzu, ale za to przysłał przyjaciół. Ogromne potwory, przypominające znane mi niedźwiedzie i wilki, walczyły z oddziałem OPF-u. Jeden z nich naskoczył na Setha i ostrymi pazurami rozerwał mu policzek. Z mojego gardła mimowolnie wyrwał się pisk. Chciałam się zatrzymać, zawrócić, ale moje stopy odmawiały mi posłuszeństwa. 
– Nie bój się, nic im nie będzie – rzucił Charles przez ramię, nie zwalniając kroku. – To tylko duchy. Nie są prawdziwe. 
Nie zważając na protesty, trzymał mocno moją dłoń i prowadził w niewiadomą. Krajobraz zmieniał się szybciej niż wskazywałoby na to nasze tempo. Bagna zmieniły się w soczyście zieloną trawę, ta w kolorowe łąki, od których niezwykłych barw aż zakręciło mi się w głowie, a z coraz częściej pojawiających się pojedynczych drzew nagle wyrósł las. Gładko przechodziliśmy pomiędzy konarami, które po prostu usuwały się spod naszych stóp. Mimo że wciąż czułam pod sobą ziemię, czułam się jakbym latała.
– To dość wymagająca sztuczka, ale musisz przyznać, że dość efektowna, a w dodatku naprawdę praktyczna.
Drzewa przerzedziły się, a teren stopniowo stawał się coraz bardziej stromy. Zaczęliśmy się wspinać i jeszcze nigdy ta czynność nie przyszła mi z taką łatwością. Charles zaprowadził mnie na szczyt góry, która chyba wznosiła się ponad całym Sensum Orbis. Na samym jej środku rosło jedno pojedyncze drzewko z fioletowo-niebieskim liśćmi delikatnie falującymi na wietrze. Od czasu do czasu coś wśród nich błysnęło i zaczęłam się zastanawiać czy owocami tego drzewa nie są przypadkiem jakieś drogie klejnoty, co w tej sytuacji nie byłoby niczym zaskakującym. 
 Objęłam ramionami pień i szybko rozejrzałam się dookoła. Gdyby nie to, co widziałam, pomyślałabym, że całe Sensum Orbis to idealna kraina stworzona przez Disneya dla uciechy małych dziewczynek. Westchnęłam z zachwytem, bo nie zdążyłam jeszcze wyrosnąć z bajek. 
– Cudowne miejsce, prawda? – spytał Charles i oparł dłonie na klapie marynarki. – Zdecydowanie moje ulubione. 
– Należy do ciebie?
– Nie, nie. To ziemia niczyja. Twoi przyjaciele z łatwością będą mogli do nas dołączyć. – Uśmiechnął się pod nosem. – Wracając, wiąże się z tym pewna historia, którą pewnego dnia z przyjemnością ci opowiem. 
– A jeśli się już nie spotkamy?
Choć nie widziałam jego oczu, byłam pewna, że w tamtej chwili patrzył na mnie z rozbawieniem. Pożałowałam, że zapytałam. 
– Myślę, że to niemożliwe. Z tysiąca powodów. Byłbym zaszczycony, gdybyś przy każdym naszym kolejnym spotkaniu miała w pamięci ten obraz. 
Skrzywiłam się. Widok był oszałamiający, fakt, ale pamiętałam jeszcze to, co działo się kilkanaście minut wcześniej. To, że umieli pomalować drzewa na różowo nie oznaczało, że byli dobrymi ludźmi. I choć chciałam móc powiedzieć to wszystko na głos, jakoś nie mogłam zdobyć się na odwagę.
– A jeśli okaże się, że jednym z tych tysiąca powodów naszego przyszłego spotkania jest twoja wolna wola, po prostu przyjdź w to miejsce. Nie powinno to ci to sprawić wielkiego problemu. – Uśmiechnął się szeroko. – Wolisz wrócić na Ziemię czy poczekać na Setha?
Wzruszyłam ramionami i usiadłam pod drzewem. Nie chciałam, że Seth wypominał mi później, że zorganizował całą tę akcję ratunkową na marne. 
Czekanie okazało się zadziwiająco łatwe. Widoki całkowicie mnie pochłonęły  i właściwie nie potrzebowałam niczego więcej. Bez pośpiechu skupiałam się na kolejnych elementach otoczenia, zastanawiając się, jak wygląda życie tam – czy w ogóle było tam jakieś życie. 
– Bambi! – usłyszałam z oddali. 
Seth i Zack powoli wspinali się na górę i już na pierwszy rzut oka widziałam, że wymagało to od nich o wiele więcej wysiłku niż wcześniej ode mnie. Jednak oprócz tego nic im się chyba nie stało, więc mogłam odetchnąć z ulgą. 
– Czy Charlie wciąż z tobą jest? – wysapał Seth, a zmęczenie najwyraźniej nie pozbawiło go chęci do złośliwości.
Zerknęłam na Charlesa z niepokojem, ale on w dalszym ciągu uśmiechał się uprzejmie. 
– Może nie zauważyłaś, ale naprawdę nie spieszy mi się do bójek z twoimi przyjaciółmi – wyjaśnił. – Mówiąc szczerze, staram się ich raczej unikać. 
Chciałam spytać, dlaczego, skoro był przecież silniejszy od swoich przeciwników, ale nie zdążyłam. Seth i Zack wbiegli na wzgórze z włóczniami w rękach, a ich spojrzenia wbite były w ich jedyny cel. Nigdy się nie poddawali, ale za każdym razem coraz bardziej zbliżali się do celu, a tym razem naprawdę mieli szansę – Charles znajdował się tylko metr od nich. Wystarczyłaby sekunda nieuwagi. Przemknęło mi przez myśl, że to koniec i nawet zrobiło mi się trochę przykro. 
Charles jednak widział to trochę inaczej. Wystarczyło, że uniósł dłoń, a włócznie Setha i Zacka zawisły w powietrzu, po czym roztrysnęły się na setki kawałeczków niczym fajerwerki. Zasłoniłam twarz. 
– To nie koniec. I bez tego możemy cię pokonać – warknął Seth i pochylił się. 
– Nie życzę sobie walk w tym historycznym miejscu. 
Zack prychnął, a Seth wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw, kończąc ją stwierdzeniem, że jedyna historia, jaką znają złodzieje, jest związana z Lottie, która nie ma nad nim żadnej władzy, więc on „pierdoli taką tradycję”. 
– Och, proszę cię, chłopcze. Choć raz daj sobie spokój. 
– Nie zapominaj, gdzie jesteśmy. Tutaj jesteś delikatny jak papierowa laleczka. 
– Wydaje mi się, że to wy zapomnieliście, gdzie jesteśmy. 
Charles uniósł ręce, a wokół jego palców zatańczyło kilka małych iskierek. Wraz z tym gestem do życia wzbudziła się cała przyroda – liście drzewa zaszeleściły złowrogo, trawa zaczęła szamotać, jak gdyby była sponiewierana silnym wiatrem. Przełknęłam ślinę. Miałam nadzieję, że chłopaki odpuszczą. 
– Chciałbym, żeby DeeDee bezpiecznie wróciła do domu. – Uśmiechnął się lekko. – I jeszcze jedno: Jaśnie Pani ma nadzieję, że zarówno wy, jak i oddziały z innych miast dostarczycie na Stuleciu należytej rozrywki. 
Seth zacisnął dłonie w pięści. 
– Żeby się tylko nie rozczarowała, kiedy straci ulubionego gwardzistę. 
Charles roześmiał się szczerze i ukłonił się lekko. 
– Wyczekuję tego z niecierpliwością. – Odwrócił się w moją stronę i skłonił się lekko. – Do zobaczenia. 

2 komentarze:

  1. „To, że umieli pomalować drzewa na różowo nie oznaczało, że byli dobrymi ludźmi” – bardzo podobało mi się to zdanie i cieszę się, że bohaterka tak pomyślała. To znaczy, że nie ma klapek na oczach i że nie wystarczy jeden dobry czyn, by ją do siebie przekonać.
    Nie ufam Charlesowi. Jest w nim coś, co mnie ciekawi, ale też coś, co odrzuca. Może odrzuca mnie myśl, że należy do tych „złych” (jak to dziecinnie brzmi… :D) i w każdej chwili może się okazać, że to uratowanie DeeDee to tylko gra. To, że facet ma jakiś cel, jest dla mnie pewne i jasne. Nie mam co do tego wątpliwości. Nie wygląda na faceta, który ot tak ratuje ludzi, a potem zabiera w piękne miejsca z kolorowymi drzewkami. Poza tym miałam wrażenie, że kłamał i żadna Królowa nie chciała uratować DeeDee. Moim zdaniem blefował, ale nie jestem tego pewna w 100%, więc mam nadzieję, że będzie jeszcze choć słówko na ten temat. Ogólnie jakoś tak ciepło na serduchu mi się zrobiło, gdy przeczytałam, że Seth przyleciał jej na ratunek. Miło wiedzieć, że są ludzie, na których można liczyć.
    A jeśli chodzi o Twoje pytanie, to rzeczywiście jest w Charlim coś eleganckiego, szykownego i takiego sztucznego. Czuć to było w jego mowie, tym ukłonie przed DeeDee. Ale jeszcze nie aż tak bardzo, żeby stało się to dla niego jakoś mocno charakterystyczne. Przynajmniej w moim odczuciu:D
    Pozdrawiam i czekam na kolejny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Udało mi się przeczytać aż do tego miejsca. Siedzenie w pociągu przez 5 godzin robi swoje. Powiem ci, że tak na telefonie - z dużą czcionką i naturalnym tłem o wiele lepiej się czyta i chyba już nawet rozumiem tę historię :d

    Teraz chyba będę mogła też napisać bardziej wartościowy komentarz, bo wcześniej dopiero tuptałam sobie po historii. No ale do rzeczy.
    Podoba mi się budowanie napięcia, szczególnie w tych bardziej napiętych chwilach. Bardzo fajnie oddajesz emocje bohaterów, być może nie przyjaciółek DeeDee, ale już to środowisko Setha jak najbardziej. Nieco gubię się w momentach, w których przeskakujesz z jednego wątku do drugiego - zwłaszcza w ramach pisanej przez bohaterkę książki. Zapewne takie nietypowe wrażenie jest poniekąd celowe, ale też nie zawsze wiem, dlaczego oni znajdują się w takim a nie innym miejscu. Tak czy inaczej dla mnie bardzo bardzo dobrze opisujesz bohaterów i uczucia, wydarzenia również, natomiast trochę skupiłabym się na samych miejscach. To może być tylko moje wrażenie oczywiście, ale wiele z nich ciężko mi sobie wyobrazić. Fajnie wyszło z tym drzewem z kolorowymi liśćmi, ale już to miejsce zebrania tych z gwardii... no ciężko. Normalnie bym nie zwróciła na to uwagi, ale jednak to przeskakiwanie między światami wydaje mi się u ciebie ważne. No i to tyle z takich ogółów.
    W DeeDee podoba mi się to, że ona jest właśnie taką typową główną bohaterką - nieco zagubioną, odważną, ale też bez jakiejś bohaterszczyzny. Przez to jako czytelnik mogę razem z nią gubić się w historii, frustrować i szukać odpowiedzi. Ona jakby prowadzi mnie przez to wszystko. Poza tym fajne jest to, że jest bohaterką stworzoną konsekwentnie - to nie jest tak, że ona nagle przestaje kochać rodziców, bo są "źli". Ogólnie jej zachowanie nie są dla mnie irracjonalne, więc polubiłam ją.
    Nie lubię w sumie tej dziewczyny od Setha (nie potrafię przepisać imienia, wybacz, ale rozpoznaję w tekście haha), chociaż też doceniam to, jak ją wykreowałaś. Więc nie lubię jej personalnie, ale jako bohaterka jest ciekawa. No i dla mnie najlepiej operujesz postacią Setha, bo od niego aż biją emocje. Czasami czuję, że to wszystko przechodzi na mnie. Nie wiem, czy go lubię, ale on jest taki bardzo bardzo żywy i osobowością wyróżnia się nie tylko na tle bohaterów w twoim opowiadaniu ; ) Charles dalej wzbudza moją ciekawość, podoba mi się to, że jest taki niby miły, ale groźny. Trochę jak taka ściana, kompletnie nie reaguje na ten żar Setha. Osobiście bardzo lubię Luke'a, bo ma taką przyjazną, pełną ciepła duszę... przynajmniej tak się wydaje.

    Ciekawe w jaki sposób Charles chce przekonać DeeDee do tych swoich zagrań, strasznie mnie to ciekawi :D
    No to chyba tyle na razie ; ))
    Pozdrawiam cieplutko ; ))

    OdpowiedzUsuń